FORUM INSOMNIA
zabawa imprezy problemy przemyślenia seks

∑ temat został odczytany 35608 razy ¬
 
ROZRYWKA | Polityka
>>>WYWIAD Z ...<<< 
[powiadom znajomego]    
Autor ">>>WYWIAD Z ...<<<"   
 
Fluff.y
 Wysłana - 15 listopad 2006 22:35        | zgłoś naruszenie regulaminu

Sprawdź swoje BMI

Nie wiem czy taki temat był, chyba nie. Jeśli tak to wiadomo ;]


Myślę, że zamieszczanie tutaj wywiadów z politykami z poszczególnych frakcji jak i "obozów światopoglądowych", mogłoby dobrze zrobić temu działowi. Na pierwszy ogień wrzucę Krzysztofa Kononowicza :D
Proszę nie sugerujcie się gazetką, która stoi za wywiadem. Przymknijcie na to oko i raczej skupcie się na konsumowaniu przyjemnej treści

-+---+--+--+---+-

Człowiek, który nie udaje
Krzysztof Kononowicz, niedoszły prezydent Białegostoku, stał się gwiazdą

Jeszcze kilka tygodni temu nikt nie miał pojęcia, kim jest bezrobotny Krzysztof Kononowicz z Białegostoku. Kiedy komitet wyborczy Podlasie XXI wieku zrobił z niego swojego kandydata na prezydenta Białegostoku i zamieścił klip wyborczy w telewizji lokalnej. Okazało się, że pan Krzysio to fenomen.

Żeby nie było bandyctwa, złodziejstwa, żeby nie było niczego - to jego najsłynniejsze postulaty programowe. Kilkaset tysięcy internautów po kilkadziesiąt razy oglądało filmiki z jego wystąpieniem. Było siedmiu kandydatów na fotel prezydenta, a Kononowicz zajął czwarte miejsce, miał 3,3 proc. poparcia.

(Super Express)Jak się teraz do pana zwracają ludzie?

- Panie prezydencie! Dziewczęta piękne jak kwiatuszek dziś do mnie krzyczały: Czekaj pan, panie prezydencie! Złóż nam pan autograf.

(SE)Podoba się panu to: Panie prezydencie?

- Tak i nie. Bo jeszcze nie zostałem. Ale jak tak mówią, ja się nie obrażam.

(SE)Jest pan rozczarowany, że przepadł w wyborach?

- Ja jeszcze nie przepadłem. Będziem apelacje składać. Bo jak była nocna cisza wyborcza, to w kościele X ksiądz Y powiedział na kogo głosować. Bo oni dali na kościół. I żeby na mnie nie głosowali ludzie, bo Krzysztof nic nie da.

(SE)Był pan zły, zaklął, że przegrał?

- Nie. Przeszło normalnie. Ja jestem katolik wierzący i praktykujący. Nie klnę, nie rugam się. Nic.

(SE)Podobno nie pije pan, nie pali?

- Od maleńkiego nie. Jak mnie matka narodziła to ja już nie palił.

(SE)Jakim pan był dzieckiem - nieśmiałym czy przebojowym?


- Chłopcem byłem spokojnym, uczciwym i sprawiedliwym.

(SE)Wołali jakoś na pana?


- A mogę nie odpowiadać na to pytanie?

(SE)Nie, bo kobiety pana proszą!


- (po chwili wahania) Mały Miś.

(SE)Mama zdradziła, że z ojcem krowy pan pasał, uwielbiał konie.

- A tak. Już dawno nie jeździł, ale konie kocham. I z bratem się bili o dojenie krów. A później, w latach 70., przenieśliśmy się do Białegostoku. Skończyłem zasadniczą szkołę zawodową jako mechanik kierowca.

(SE)A co było po szkole?

- Poszedłem do pracy.

(SE)A dlaczego pan się nie ożenił?

- Te pytania pomińmy.

(SE)Ale miał pan narzeczoną?


- Barbarę z Gdańska. Blondynkę. Dwa lata byliśmy razem. Ślub planowaliśmy. Kulturalnie się rozeszliśmy.

(SE)Serce panu złamała?


- (uśmiecha się)

(SE)Jaki był najszczęśliwszy dzień w pana życiu?

- Takiego dnia nie miałem. I smutnego też nie. Tako byle jako.[to mnie rozwaliło ]

(SE)A polityką kiedy się pan zainteresował?

- Od szkoły zawodowej. Potem, jak pracowałem jako kierowca w Transmleczu, to byłem wiceprzewodniczącym NSZZ "Solidarności". Pobyłem w Solidarności i zawiesiłem politykę.

(SE)Jak się panu żyło w komunie?

- I dobrze, i źle. Dobrze, że miejsca pracy byli, a źle, że nie było czego jeść. Mięso szło do Rosji. A teraz jedzenia pod dostatkiem, a nie ma pracy.

(SE)Kim pan nie był: kierowcą, palaczem, dozorcą, pracownikiem gospodarczym. Nigdzie pan na dłużej miejsca nie zagrzał.

- Dozorcą byłem, bo mi wrzód, czyrak na boku wyskoczył i lekarz mnie przeniósł. Dwadzieścia parę lat miałem wtedy. Tatuś raz przyszedł, zobaczył, że na portierni siedzę i powiedział: Zrób kurs palacza. Nie chciałem. A teraz się cieszę, że zrobiłem nawet. Cieszę się, że zrobiłem i kurs na komputer, jako najlepszy uczeń. Nauczyciel dzwonił do mamy, że nie miał takich uczniów, że najzdolniejszy ja był.

(SE)Ma pan komputer?

- Nie mam. Tylko maszynę do pisania.

(SE)Wie pan, że pana klip wyborczy jest słynny już na całym świecie?


- Teraz wiem, bo mój rzecznik Adam Czeczetkowicz ma komputer.

(SE)Telewizję lubi pan oglądać?

- Pewnie. Ale jak zaczęła się moja kadencja, to mało oglądam. Teraz od sprawy do sprawy. Od tu do tu jeżdżę. Zaliczam sprawozdania. Dziś nawet kanapki nie jadłem. Tam trochę do ust chwyciłem i wszystko. O suchym pysku jestem.

(SE)Jak to się stało, że został pan kandydatem Podlasia XXI Wieku na prezydenta Białegostoku?

- Wcześniej byłem w Ruchu Osób Bezrobotnych pod Markiem Czerniawskim (później tam szefowałem). On zapoznał mnie z Czeczetkowiczem. Siedzę wieczorem - telefon. A kto dzwoni? - pytam. Słucham: Adam Czeczetkowicz z Podlasia XXI Wieku.

(SE)Długo się pan zastanawiał?

- Długo nie.

(SE)Kto panu napisał program wyborczy?

- Sam program ułożył. Przyjechał z zebrania. Siadłem normalnie wieczorem, kartkę rachunkową se tu wziąłem. W jeden wieczór ułożyłem.

(SE)Co mama na to, że postanowił pan zawalczyć o fotel prezydenta?

- Powiedziała: bardzo dobrze, że kandyduję. Bo jak zostanę prezydentem, to otworzę drzwi na oścież. Nie będę jak Tur (obecny prezydent Białegostoku - red.), że klamkę ludzie całowali.

(SE)Podobno sprzątał pan przez cztery lata w urzędzie miejskim.


- Tak, napatrzyłem się. Pili, nawet skrzynka wódki zginęła. I się śmiali z ludzi. Przez dwanaście lat wszędzie pracy szukałem, prosiłem Tura, a on uciekał, chował się.

(SE)Warto być uczciwym człowiekiem?

- Tak, bo kto nie jest uczciwy, sprawiedliwy, to opluwają, nienawidzą.

(SE)A sweter, w którym się pan pokazuje, to sam pan kupił?

- To mama kupiła. Słyszałem, że kupowany jest za tysiąc złotych.

(SE)Sprzeda go pan?

- Za żadne skarby.

(SE)Ma pan garnitur?

- Mam, ale nie wchodzi. Za tłusty. Ale kupi się garnitur, wszystko.

(SE)Internauci piszą: Trzymaj się Krzychu, startuj w wyborach na prezydenta RP. Powodzonka.

- Będę rozważać tę sprawę.

Super Express





Zmieniony przez - Fluff.y w dniu 2006-11-15 22:42:45
______________________________
 
'Hen, tam wysoko już jest z niebem jesiennym góra Fuji'

 
Imperiall
 Wysłana - 15 listopad 2006 22:46      [zgłoszenie naruszenia]

tak jak edek








_______________________________
 

Znawca -
 
Fluff.y
 Wysłana - 15 listopad 2006 22:52      [zgłoszenie naruszenia]



Popraw ktoś tą literówkę w temacie, plz








Nie można zgwałcić żony
Mówił w programie "Zbliżenie" na antenie Radia TOK FM Janusz Korwin-Mikke.


Klaudiusz Slezak.: Od czterdziestu lat jest na scenie politycznej, ale tylko raz miał na nią realny wpływ. Znany jest z kontrowersyjnych wypowiedzi, zwłaszcza na temat kobiet i legalizacji marihuany. Ojciec szóstki dzieci i posiadacz niezmiennego od lat image'u człowieka w muszce. W dzisiejszym "Zbliżeniu" gościem jest pierwszy mizogin polskiej polityki, Janusz Korwin-Mikke.

Janusz Korwin-Mikke: Protestuję przeciwko "mizogin". Ja jestem jak najbardziej miłośnikiem kobiet.

K.S.: Protestuję Pan przeciwko nazywaniu Pana mizoginem, jednak Pana wypowiedzi o kobietach są bardzo kontrowersyjne.

J.K.-M.: W moim otoczeniu jest na ogół więcej kobiet niż mężczyzn, wśród głosujących na mnie jest więcej kobiet niż mężczyzn, więc nie wiem skąd u Pana się to bierze. Feministki mnie nie lubią, ale feministki nienawidzą kobiet. Feministki uważają, że tylko co męskie jest ważne, a to co robia kobiety to jest nieistotne.

K.S.: To jaki jest Pana stosunek wobec kobiet?

J.K.-M.: Ja uwielbiam kobiety! Oczywiście, kobiece kobiety. Kobieta powinna być kobieca, tak jak mężczyzna powinien być męski.

K.S.: A tak po męsku - jakie są te kobiece kobiety?

J.K.-M.: Proszę Pana, nie będziemy mówili, co to jest kobieca kobieta. Każdy mężczyzna wie i każda kobieta też wie.

K.S.: A Maria Kaczyńska, na przykład, jest kobieca?

J.K.-M.: Nie mam pojęcia, raczej się dyskutuje o kobiecości kobiet w trochę młodszym wieku... Ale tak, ona jest dość kobieca.

K.S.: A co Pana zdaniem powinny robić kobiety? Bo Pan jest kojarzony z takim hasłem: "Kobiety do garów". Czy rzeczywiście tak powinno być?

J.K.-M.: Ależ skąd! Dlaczego nie do fortepianu?

K.S.: A czy kobiety powinny siedzieć w domu?

J.K.-M.: Co znaczy siedzieć w domu? Gdyby Pan powiedział lekarzowi: Panie doktorze, Pan teraz pracuje tylko sześć godzin dziennie. Niech Pan pójdzie do pracy i pracuje jako maszynistka czy tam sekretarka, to by powiedział: Pan mnie obraża. Gdy Pan powie Pani domu, kóra prowadzi firmę, jaką jest dom: teraz, dzięki nowym wynalazkom, wymyślonym przez mężczyzn oczywiście, teraz Pani pracuje tylko sześć godzin dziennie, to niech Pani pójdzie do biura na sekretarkę - to jest obraza kobiety, oczywiście. Dlaczego ona ma pracować na dwóch albo na trzech etatach, jako zaopatrzeniowiec jeszcze? Niektóre głupie kobiety się na to godzą, ale normalne kobiety mówią: niech mężczyzna na mnie pracuje! Jeżeli w Rzymie starożytnym siedział sobie Pan w swojej willi, i na niego pracował niewolnik, to kto był Panem, a kto był niewolnikiem? Jeżeli Pani domu jest w domu, a facet na nią pracuje, to kto jest Panem, a kto jest niewolnikiem? Natomiast głupie feministki, czyli agentki mężczyzn, wyganiają kobiety, to oni są zadowoleni: inni pracują na nich. Siedzi sobie facet w biurze, jak dyrektor, trzy baby na niego zasuwają, on sobie tylko fajkę i nic ważnego nie robi, potem w domu też mu podsuwają wszystko pod nos... Feministki to są agentki mężczyzn, naprawdę. To są kompletne idiotki i tyle.

K.S.: Troszkę rewolucyjne te Pana poglądy...

J.K.-M.: To feministki są rewolucyjne...

K.S.: Kobiety przez ostatnie sto lat to sobie wywalczyły...

J.K.-M.: Jakie kobiety?! Przecież to agentki mężczyzn! A kto płaci feministkom? Przecież parlament to są w większości mężczyźni... Parlament, rząd - męski - daje im pieniądze. Przecież czyje to są agentki?

K.S.: A jeżeli są kobiety, które same chcą iść do pracy? To co, to nie powinny?

J.K.-M.: A niech pracują! Ja lubię to, niech na mnie pracują! Wie Pan co, ja mogę mieć cztery żony, wszystkie będą na mnie pracować, ja nie będę nic robił, co mi tam.

K.S.: Właśnie chciałem zapytać o Pana córki, które startowały w ostatnich wyborach. Same z siebie startowały, czy startowały bo Pan je wypchnął do tych wyborów?

J.K.-M.: Zależy która. Zuzanna bardziej myśli politycznie, Kora jest mniej polityczna.

K.S.: Ale to Pan im pomagał w tym startowaniu, czy same startowały?

J.K.-M.: Nie, same. Miały zresztą niezłe wyniki, muszę powiedzieć. Parę tysięcy głosów podostawały.

K.S.: A to się nie kłóci trochę z tym, że powinny gospodarstwo domowe prowadzić?

J.K.-M.: Ale one są w tym wieku, że jeszcze nie prowadzą gospodarstwa domowego. Kora prowadzi firmę, taki fajny butik na rogu Oboźnej prowadzi damski, a Zuzanna jest raczej śpiewaczką, studiuje też coś tam nie wiem po co, myślę, że za mąż wyjdzie niedługo, się zaręczyła właśnie kilka dni temu.

K.S.: No, ale prowadzenie butiku to nie jest sprzeczne z tym, co Pan mówił?

J.K.-M.: Nie, to nie jest sprzeczne. Nawet w muzułmańskich krajach kobiety są nauczycielkami na przykład. To nie jest tak, że kobieta nic nie robi, ona w domu pracuje, i to ciężko. Tylko chodzi o to, że są pewne specjalizacje i jedni się odnajdują w tym, drudzy w tamtym. Weźmy na przykład dwa kluby sportowe, jeden konserwatywny, drugi postępowy. Przychodzi do takiego klubu dwóch facetów, jeden chudy, taki malutki, drugi olbrzymi. W klubie konserwatywnym mówią tak: ciebie, wielkoludzie, to my jeszcze podpasiemy i będziesz ciężary podnosił. Małemu, chudemu mówią: to my cię jeszcze odchudzimy i będziesz jeździł jako dżokej. A w klubie postępowym mówią tak: musi być równość. Ciebie, chudego, podtuczymy, a tego grubego odchudzimy. Który klub wygra? ten, który specjalizuje. Otóż, to społeczeństwo, które kobiety specjalizuje w kobiecych czynnościach a mężczyzn w męskich wygra ze społeczeństwem idiotów, które jest społeczeństwem uniseksu. Każdy musi robić to, co jest dla niego najbardziej pasujące. Oczywiście, są wyjątki. Ja jestem z partii liberalnej i my oczywiście dopuszczamy wyjątki, ale ogólna reguła jest taka.

K.S.: Jeszcze chciałem zapytać o to, czy wie Pan, co to jest "gorące krzesło"?

J.K.-M.: Nie, nie wiem.

K.S.: Bo to jest wątek Pana syna, który był w "Barze". Dlaczego on się zdecydował na pójście do tego programu?

J.K.-M.: Nie mam pojęcia, on jest dorosły i ja się tym nie zajmuję.

K.S.: A czy Pan mu kibicował? Oglądał Pan syna w telewizji? Jak się Panu syn podobał w takim programie?

J.K.-M.: Raz oglądałem w internecie, były jakieś kontrowersje wokół tego, ale nie pamiętam, to są mało ważne sprawy. Program był absurdalny, ja się dziwię, że ktoś to w ogóle oglądał. Kto może chcieć oglądać paru facetów, którzy siedzą i wygadują głupoty, zamknięci w jednym pomieszczeniu?!

K.S.: W swojej książce "Vademecum ojca" tak trochę podśmiewa się Pan z możliwości oskarżenia przez żonę męża o gwałt.

J.K.-M.: To sobie trudno nawet wyobrazić, przede wszystkim trzeba mieć jakichś świadków. Nawet Mahomet, jeżeli się mówi o karze ukamieniowania kobiety za zdradę, to zwykle wymaga się dwóch świadków. Otóż, gdzie Pan znajdzie w małżeństwie dwóch świadków gwałtu?

K.S.: Ale dopuszcza Pan możliwość gwałtu męża na żonie?

J.K.-M.: Ale jak to można sprawdzić? Jest to niemożliwe, sądy nie powinny wtrącać się w wewnętrzne sprawy rodziny.

K.S.: No ale, czy mąż może zgwałcić żonę?

J.K.-M.: Ale byłoby to niemożliwe do udowodnienia... Wie Pan, istnieją bardzo subtelne różnice, naprawdę mam dość bogate doświadczenie w tych sprawach i mogę Pana zapewnić, że wyczucie, kiedy kobieta nie chce, a kiedy udaje, że nie chce, bo chce sprowokować do czegoś, jest bardzo trudne. Wymaga to pewnego doświadczenia.

K.S.: Czyli są jednak sytuacje, kiedy kobieta nie chce i kiedy może być zgwałcona?

J.K.-M.: Z pewnym doświadczeniem można wyczuć, kiedy ona nie chce, a kiedy naprawdę nie chce. W małżeństwie pomyłki mogą sie zdarzyć, ale to nie jest temat do sądu.

K.S.: Kto powinien w takim razie rozstrzygać, czy ta kobieta chce?

J.K.-M.: Nikt. Jeżeli nie chce, to przecież istnieje separacja, istnieje rozwód.

K.S.: Ale są kobiety, które nie mogą się rozwieść, np. takie z rodzin patologicznych.

J.K.-M.: A co mnie obchodzą rodziny patologiczne?! Prawo powinno być dostosowane do normalnych rodzin. To, co się dzieje w rodzinach patologicznych jest bez najmniejszego znaczenia dla społeczeństwa. Im prędzej wyginą rodziny patologiczne, tym lepiej.

K.S.: Czy prostytutkę można zgwałcić?

J.K.-M.: Oczywiście, że można.

K.S.: To nie można zgwałcić żony, a można prostytutkę?

J.K.-M.: Prostytutkę oczywiście można, bo prostytutka nie należy do mężczyzny, tylko jest wynajęta przez niego na jakiś czas. Jeśli nie została wynajęta, to oczywiście można ją zgwałcić, ale jeśli została, to nie można. Jak przyjęła zapłatę, to trudno powiedzieć, żeby została zgwałcona. Jeżeli zostanie pobita, to nie zostanie zgwałcona, tylko pobita. A to zupełnie co innego.

K.S.: Niedawno był przypadek posła Bogdana Golika, w Brukseli. To był gwałt Pana zdaniem, kiedy prostytutka chciała kochać się w prezerwatywie, a klient nie?

J.K.-M.: Przepraszam, ja w ogóle nie wiem, co to jest prezerwatywa i o tym się na falach radiowych nie mówi.

K.S.: Powiedział Pan przed chwilą, że kobieta przynależy do mężczyzny. Czy żona przynależy do męża?

J.K.-M.: Oczywiście, że tak. Przecież mówi się: państwo Rosochaccy, państwo Kowalscy, według nazwiska męża, albo nawet "Jurkowie". To jest normalne i oczywiste. W praktyce. W teorii będzie Pan mówił, że jest równouprawnienie. Ale wie Pan, jak to jest z teorią i praktyką. Facet mówi, że jest równouprawnienie, ale przychodzi do domu i mówi: Zuzia, Joasia, podaj kawę. I do głowy mu nie przyjdzie, że może być inaczej, bo specjalizacja musi być. Tak samo jej do głowy nie przyjdzie, że jak jest gwóźdź do przybicia, to ona ma przybić, tylko mówi: weź, Wojtek, przybij gwóźdź.

K.S.: A te, które przybijają, to agenci facetów.

J.K.-M.: Te, które przybijają, to są po prostu idiotki. Jak mężczyzna przybijając gwóźdź uderzy się w palec, to mu się nic nie dzieje, a jak kobieta, to ma rękę zniekształconą i to jest dla niej duża wada. Jak kobieta chce przybijać, to niech przybija - wolny człowiek w wolnym państwie.

K.S.: Wrócę do Pana książki. Pisze Pan też, że kobiecie powinno dawać się klapsa. To nie jest drobne zezwolenie na przemoc w rodzinie?

J.K.-M.: Czasami są sytuacje, w których jakaś decyzja musi być podjęta. Choćby taka banalna: przechodzimy przez jezdnię i stoimy na środku: my chcemy w lewo, ona chce w prawo. To trzeba ją wziąć za fraki i pociągnąć, bo jak będziemy stali, to nas przejadą. Są takie sytuacje, w których decyzję trzeba podjąć, a podejmuje ją ten, kto jest silniejszy, wyższy, mądrzejszy itd. A teraz mam do Pana pytanie: dlaczego w ogromnej większości związków mężczyzna jest silniejszy od kobiety? Z bardzo prostej przyczyny. Dlatego, że każda kobieta stara się sobie znaleźć faceta mądrzejszego od niej.

K.S.: Ale po co faceta mądrzejszego?

J.K.-M.: Kiedy wynajmuję sobie statek, to chcę sobie znaleźć kapitana, który się lepiej zna na prowadzeniu statku, niż ja.

K.S.: Chyba, że Pan by był kapitanem.

J.K.-M.: Ale ja nie chcę. Otóż po to kobieta sobie znajduje faceta, żeby był od niej mądrzejszy, silniejszy i wykonywał za nią różne czynności, jak rąbanie drzewa, całkowanie i inne, dla kobiet niedostępne. Robiłem taki eksperyment, jakieś 30 lat temu, że pytałem niewiasty w okolicach 20 lat, które skończyły szkołę średnią, podchodziłem na ulicy i grzecznie pytałem, co to jest logarytm. Żadna nie wiedziała, a wszystkie skończyły szkołę średnią.

K.S.: Znam takie, które całkiem nieźle radzą sobie z logarytmami, całkami. To wyjątki?

J.K.-M.: Wyjątki, które chodzą na matematykę.

K.S.: Twierdzi Pan, że kobiety nie chodzą na matematykę?

J.K.-M.: Na moim wydziale było sporo kobiet, ale one poszły na nauczycielki. Jedna kobieta była w sekcji teoretycznej. Tak samo, pośród twierdzeń matematycznych, nie ma ani jednego wymyślonego przez kobietę. A przecież nikt im nie broni wymyślać twierdzeń matematycznych, nie ma żadnego zakazu. Taka jest prawda i proszę nie mówić, że jest inaczej. Kiedyś zadałem sobie trud i poprosiłem Urząd Patentowy o przysłanie mi listy wszystkich wynalazków z ostatnich 10 lat. Wziąłem z tego ostatnie 1000, odrzuciłem wszystkie wynalazki zbiorowe i niech Pan zgadnie, jaki procent był wymyślony przez kobiety?

K.S.: 20 procent?

J.K.-M.: 1,2 procent, czyli 12 kobiet.

K.S.: I co wymyśliły?

J.K.-M.: Jakiś tam rodzaj oleju, że jak pomieszać dwa oleje ze sobą, to wychodzi inny olej. Tego typu. Nawet O.B. wynalazł mężczyzna! Taka jest prawda i nie ukrywajmy tego. Wy żyjecie w przesądach XX-wiecznych. Jest XXI wiek, odrzućcie przesądy XX wieku! Jakieś równouprawnienie - to jest XX wiek!

K.S.: Czyli mamy wrócić do XIX wieku?

J.K.-M.: Nie do XIX wieku, kto wtedy rządził światem? Światem od zawsze rządzą kobiety. Ale przestańcie wygadywać, że kobiety mają takie same zdolności, jak mężczyźni, albo, jak kto woli, mężczyźni mają takie same zdolności, jak kobiety!

K.S.: To dlaczego kobiety rządzą światem?

J.K.-M.: Dlatego, że my rządzimy, a nami rządzą kobiety. Przecież kto wychowuje dzieci? Kto wychowa mojego syna, ten rządzi światem, bo ten syn potem będzie rządził. I kto wychowuje dzieci, ten ma władzę.

K.S.: To nie rozumiem. Pan mówi, że kobiety biorą sobie mądrzejszego faceta, a jednocześnie, to one rządzą.

J.K.-M.: Bo co innego jest rządzić, w tym sensie, że podejmuje się skomplikowane decyzje w teorii gier, a co innego jest podejmować decyzje, np. takie, gdzie jest bardzo wiele wątków, ale prostych. Z takimi decyzjami ja mam na przykład problemy.

K.S.: Mówi Pan o zakupach w hipermarkecie?

J.K.-M.: No choćby. Ja się w tym gubię. Ale mogę Panu poprowadzić rozumowanie na poziomie dla 99% kobiet i tyluż mężczyzn, niedostępnym. Kobiety mają znacznie lepszą pamięć. I to jest powód, dla którego pracują jako sekretarki.

K.S.: Są bardziej skrupulatne.

J.K.-M.: Tak, na ogół. I każdy ma swoje wady i swoje zalety i powinny być one wykorzystywane w takich zawodach, do których pasują. Na przykład zawód pielęgniarki: no co z tego, że facet pracuje jako pielęgniarka i w trzech wypadkach na sto wymyśliłby coś genialnego i poprawiłby nawet lekarza, ale dziesięciu pacjentom zapomniałby podać lek, bo byłby zajęty genialnymi rozważaniami. Dlatego na pielęgniarki bierze się kobiety.

K.S.: Chciałem zapytać o Pana poglądy. W kwestii poglądów obyczajowych jest Pan konserwatystą, trochę podobnym do Ligi Polskich Rodzin.

J.K.-M.: Nie, jestem na przykład zdecydowanym przeciwnikiem "becikowego".

K.S.: Ale w kwestii tego, że kobiety powinny pracować tylko w swoich dziedzinach, a najlepszą taką dziedziną jest dom. Był Pan także przeciwnikiem akcesji do Unii Europejskiej.

J.K.-M.: I dalej jestem przeciwnikiem i twierdzę, że Unia nie powstanie, więc już mam święty spokój.

K.S.: Unia już powstała!

J.K.-M.: Unia nie powstała. Pan kłamie, a nawet nie, Pan nie wie, niech Pan sobie spojrzy do Konstytucji Europejskiej. Tam jest napisane w artykule I: powstaje Unia Europejska. Ona jeszcze nie powstała. Istnieje wspólnota europejska. Ma Pan samochód?

K.S.: Mam.

J.K.-M.: Kiedy miał Pan wydaną kartę wozu?

K.S.: Wie Pan, że nie pamiętam.

J.K.-M.: Dawno?

K.S.: Chyba mam u mnie "karta niewydana"

J.K.-M.: Ale rok czy dwa, kiedy? Jak dawno?

K.S.: Z 10 lat temu. To chyba jeszcze kart nie było.

J.K.-M.: Kto ma kartę wozu wydaną po pierwszym października roku poprzedniego, czyli 2004, niech sobie zajrzy w tej chwili i sprawdzi ze zdumieniem, że jest ona wydana przez "wspólnotę europejską". Unia Europejska nie istnieje! Trybunał Europejski jest przy wspólnotach europejskich. Możemy zajrzeć sobie na stronę w internecie, jest taka strona...

K.S.: Ale czy jest jakaś różnica między wspólnotą a unią?

J.K.-M.: Jest, bo unia ma być państwem, a wspólnota to tylko konfederacja niepodległych państw. No to jest podstawowa różnica. I dlatego się okłamuje ludzi, że ona już istnieje, żeby ludzie przewetowali na referendum, by przegłosowaniu myśleli: "e...to tylko zmiana nazwy", nie, bo powstanie unii, to byłaby fundamentalna zmiana systemu. Unia byłaby państwem.

K.S.: Aha, czyli był Pan przeciwnikiem naszej akcesji do Wspólnoty Europejskiej.

J.K.-M.: Tak, ale to dlatego, że tam są niekorzystne rozmaite układy, np. tam jest taka biurokracja, niech Pan sobie zda sprawę, że nawet za Hitlera czy Stalina, góral mógł sobie robić oscypki, jakie chciał, a dzisiaj stoi nad nim urzędnik unijny.

K.S.: No też może robić oscypki, tylko musi je najpierw opatentować.

J.K.-M.: Nie opatentować, jemu kontrolują, jak on robi te oscypki.

K.S.: Żeby nie zatruł ludzi.

J.K.-M.: Jeszcze raz chcę Panu powiedzieć, że faszyzm, który panuje w Unii to jest faszystowskie państwo. Niech Pan sobie weźmie i porówna obiektywnie program NSDAP Adolfa Hitlera i program gospodarczy tej Wspólnoty Europejskiej i się Pan przekona, że podobieństwo jest niesamowite. Jest tylko jedna różnica podstawowa: podatki za Hitlera były dwa razy niższe, czy trzy razy niższe, biorąc pod uwagę VAT. Jest to państwo znacznie bardziej faszystowskie niż hitlerowskie z absolutną i całą pewnością.

K.S.: Ja wrócę do mojej wyliczanki: obyczajowo konserwatywny, przeciwnik akcesji do UE...

J.K.-M.: Dla mnie Adolf Hitler był socjalistą i UE jest socjalistyczna, więc jestem wrogiem tego wszystkiego.

K.S.: ...gospodarczo jest Pan liberałem.

J.K.-M.: Tak, zdecydowanym.

K.S.: Jest Pan za karą śmierci, podobnie jak PiS...

J.K.-M.: Tak, zdecydowanie.

K.S.: A jeszcze środowiska narodowo-katolickie oskarżają Pana o antypolskość.

J.K.-M.: O co?

K.S.: O antypolskość, ze strony naszawitryna.pl.

J.K.-M.: Wie Pan, w środowiskach zbliżonych do "Gazety Wyborczej" jestem przedstawiany jako antysemita, w środowiskach zbliżonych do Radia Maryja jestem przedstawiony jako Żyd i mason, no, wolałbym odwrotnie, politycznie byłoby mi znacznie wygodniej.

K.S.: No właśnie, ja chciałem zapytać, kim Pan jest?

J.K.-M.: Mam normalne, zdrowe poglądy, a wy jesteście jacyś chorzy.

K.S.: Wszyscy?

J.K.-M.: Nie, wszyscy nie, ale 90% ludzi jest chorych. Jeżeli pierwszą reakcją notabene dziennikarzy, kiedy PiS wziął Panią Gilowską do rządu, to pierwszą reakcją dziennikarzy było, że jest to ukłon w stronę PO. Dopiero po czterech godzinach zaczęto mówić, że jest to ruch anty-PO, oczywiście był to ruch anty-PO, mówiłem to w pierwszych sekundach.

K.S.: No ale widzi Pan, Pan uogólnia: "wszyscy".

J.K.-M.: No wszyscy, których słyszałem.

K.S.: No ale wszystkich Pan pewnie nie słyszał.

J.K.-M.: No nie słyszałem. No, ale chcę powiedzieć, że nie rozumiem, ludzie w ogóle nie potrafią rozumować. Ktoś w Gdańsku nazwał "Gazetę Wyborczą" "gazetą żydowską" na co posyła proces sądowy o obrazę, znaczy, że co? Że ten kto pozywa uważa, że bycie Żydem jest czymś złym, tak? Ten, kto pozwał tego faceta do sądu uznał, że bycie Żydem jest czymś złym. To on jest antysemitą, a nie ten, kto "Gazetę Wyborczą"...

K.S.: Nie no, może się nie zgadzał z nazywaniem "Gazety Wyborczej" żydowską.

J.K.-M.: A to co innego. Nie może mówić o obrazie. Otóż inni nie umieją myśleć logicznie, rozumie Pan. Od chwili, kiedy wymyślono telewizję, ludzie przestali myśleć logicznie. W telewizji myśli się obrazami, a jeden obraz z drugim nie jest logicznie powiązany.

K.S.: Czyli myśli Pan, że przed powstaniem telewizji ludzie byli bardziej logiczni?

J.K.-M.: Zdecydowanie byli bardziej logiczni niż teraz. Logika zanika kompletnie. Ludzie wygadują takie nieprawdopodobne bzdury, wie Pan, że to się w ogóle w głowie nie mieści. To tłumaczenie np., że feministka działa na rzecz kobiet, jak to na rzecz kobiet, działa przeciwko kobietom. Jeżeli feministka domaga się podniesienia wieku emerytalnego kobietom, to działa przeciwko kobietom, a nie na rzecz kobiet. Także wszystko stoi do góry nogami, ja patrzę z przerażeniem na to, że w tej chwili wszystko jest nienormalne. Np. w gospodarce się mówi, że patrzymy na eksport, a przecież celem gospodarki jest import, a nie eksport! Przecież, jeżeli ja ekspoeruję węgiel za granicę i kupuję za to, załóżmy telewizory, to celem jest kupowanie telewizorów, a nie eksport węgla. To jest cel. Eksport jest tylko smutną koniecznością na ten cel, jakim jest import.

K.S.: No nie jest smutną koniecznością.

J.K.-M.: No ale wszyscy ekonomiści mówią, że o dobrze świadczy eksport.

K.S.: Ale dla przedsiębiorców jest znakomitym sposobem do zarabiania pieniędzy, jeżeli ktoś produkuje doskonałe łodzie, tak jak Polska, to powinien je eksportować.

J.K.-M.: No oczywiście, ale wszystko jedno, czy on sprzedaje w Polsce czy w Chinach, prawda?

K.S.: To prawda, ale chce mieć, jak największy rynek zbytu.

J.K.-M.: No dobrze, ale ekonomiści mówią, że celem jest eksport, znaczy, że co? Jakbyśmy Polskę podzielili na dwie połowy, wzdłuż linii Wisły, to nagle by eksport w tych częściach wzrósł, bo z Polski A by eksportowano do Polski B, a z Polski B do Polski A. Eksport by wzrósł znakomicie, a co by się zmieniło? Nic. Wskaźnik eksportu jest absurdem. I ekonomiści są prostackimi, takie głupoty wygadują. Żyjemy w świecie idiotów, rozumie Pan, Nagrody Nobla przyznawane są ludziom, którzy bzdury mówią. Naprawdę. Świat upada, upada w tej chwili cywilizacja, z uwagi, podejrzewam, na dwie rzeczy: socjalizm i telewizję.

K.S.: Ja chciałem właśnie o tym, co ludzie mówią z Panem porozmawiać. Mamy przygotowaną krótką sondę, zapytaliśmy kilku osób, co myślą, słysząc "Janusz Korwin-Mikke"



/sonda: 1. Trudno mu się dziwić, że odszedł z polityki po serii nieudanych startów w wyborach prezydenckich i po serii nieudanych startów jego partii w wyborach parlamentarnych, zrezygnował z udziału w życiu politycznym, w sumie chyba dobrze zrobił. 2. Trochę żałuję, że Korwin-Mikke odszedł z polityki, ponieważ był dość ciekawą postacią i mam nadzieję, że nie odejdzie całkowicie z życia publicznego. 3. Uważam, że Korwin-Mikke był politykiem bardzo ciekawym, bardzo ciekawą osobowością. 4. Janusz Korwin-Mikke jest postacią bardzo ekscentryczną i jest przydatny na polskiej scenie politycznej, ponieważ nie jest byle jaki, ma swoje poglądy, których nie boi się wyrażać i szczególnie w pamięci utkwił mi jego komentarz dotyczący legalizacji marihuany, z którym się zdecydowanie się zgadzam./



K.S.: Czy rzeczywiście wycofuje się Pan z polityki, tak, jak dało się usłyszeć w sondzie?

J.K.-M.: Ja się z polityki nie wycofuję, ja się z niej już wycofałem. To jest różnica.

K.S.: Ale już ostatecznie, definitywnie, nigdy Pan już do niej nie wróci?

J.K.-M.: Nigdy nie można mówić nigdy, to takie oklepane stwierdzenie, ale nie widzę powodu, w demokracji rządzi większość, a głupich jest więcej niż mądrych, więc co ja będę tracił czas na przekonywanie...

K.S.: No tak 90% głupich.

J.K.-M.: Ja od 40-tu lat przekonuję ludzi, że 2x2=4, za komuny była teoria, że 2x2=12, w tej chwili jesteśmy przy twierdzeniu, że 2x2=9. Już gdzieś tak ludzie uczynili postęp, ja już mam tego dość. 2x2=4, jest 4, jest 4, jest 4, koniec. Jeśli ktoś np. mówi tak, a to się mówi w tej chwili, np. była minister finansów to powiedziała, że podatki takie lepsze, niskie, to wprowadzimy, jak się nam podniosą wskaźniki gospodarcze, jak to? To jeżeli się podniosą bez planów podatki, to po co planować podatki i wskaźniki wzrostu, to jest po prostu idiotka, kompletna idiotka, która po prostu nie wiem, co robi, ona może być księgową, nie ma pojęcia o gospodarce, ale ona była ministrem wybrana, a ja jestem ekscentryczny.

K.S.: Szafuje Pan bardzo słowami "idiotka", "idiota". Nie boi się Pan procesów, po tym co Pan mówi?

J.K.-M.: A proszę bardzo! Ja teraz mam proces, który wytoczyło mi trzech łajdaków, sędziów sądu najwyższego. Zaraz będzie kolejny proces, po tym co mówię.

K.S.: Łajdaków?

J.K.-M.: Łajdaków, oświadczam, którzy zrobili następującą rzecz. Otóż jest taki Pan, nazywa się Jurczyk i on był agentem SB (czy pod przymusem, czy nie, to nie ma znaczenia, ważne, że był agentem). Otóż, jeden sąd lustracyjny uznał, że był agentem. On się odwołał i sąd uznał, że był agentem. No to on się udało do sądu najwyższego, który cofnął sprawę do pierwszej instancji i tam, trzeci już skład orzekł, że on był agentem. Czwarty skład także orzekł, że on był agentem. Po czym wzięło w łapę tych trzech facetów, z Panem Piotrem Hoffmańskim na czele i oświadczyli, że Pan Jurczyk, oczywiście, nie był agentem. Dali po pysku, tym czterem składom sędziowskim, ale co więcej oni mieli w ręku tak: oświadczenie Pana Jurczyka, że będzie agentem, mieli pisane przez Pana Jurczyka raporty i mieli w ręku pokwitowania za pieniądze, jakie brał. I w tym momencie sędzia Hoffmański orzekł, że Pan Jurczyk, cytuję "oczywiście nie był agentem". Otóż ja bardzo przepraszam, nazwałem tych ludzi sk***synami i oni mi proces wytoczyli. Ja z kolei wytoczyłem im proces, to znaczy zgłosiłem się do prokuratury, jako że oni dokonali przestępstwa. Funkcjonariusz państwowy, który w dokumencie oficjalnym poświadcza nieprawdę, podlega karze więzienia od 5 miesięcy do 6 lat i nie spocznę, póki tych trzech łajdaków nie wyląduje w kryminale na co najmniej 6 miesięcy. Przepraszam bardzo, nie jest powiedziane, że sędziowie sądu najwyższego, są bezkarni.

K.S.: Na pewno nie są, choć może mieć Pan problemy, z udowodnieniem tego.

J.K.-M.: Tu nie ma co udowadniać. Orzekli, że Jurczyk nie był agentem, a ja mam na to dokumenty. Ja rozumiem, że w III RP tak było, ale mam nadzieję, że w nowym Państwie Polskim, czy to będzie IV RP, czy coś normalnego, ci ludzie wylądują wreszcie w kryminale

K.S.: Czyli IV RP będzie normalna?

J.K.-M.: Nie wiem czy będzie normalna - żadna republika nie jest normalna - normalna jest monarchia, ale mam nadzieję, że będzie na tyle normalna, że będzie można sędziów którzy kłamią, wsadzać do kryminału.

K.S.: A w monarchii to by było możliwe?

J.K.-M.: Oczywiście że tak!

K.S.: A jak Pan sobie wyobraża tę monarchię u nas?

J.K.-M.: Nie wiem jak sobie wyobrażam, bo ostatnie monarchie u nas, to były zaborcze. Ostatnim królem był Kazimierz Jagiellończyk, potem to już byli tylko tzw. monarchowie elekcyjni. Otóż zdziwię Pana, (tak samo jak Pana zdziwiłem jak Panu powiedziałem, że istnieje ogromne podobieństwo między programem NSDAP, a programem wspólnoty europejskiej), że monarchia elekcyjna jest bardzo zbliżonym ustorojem do Związku Sowieckiego. Tam pierwszy sekretarz był wybierany dożywotnio w zasadzie, czasami obalany, tak samo jak król był obalany, wybierany przez szlachtę, czyli jakieś 10 procent, a tam członkowie KPZS liczyli sobie właśnie 10 procent społeczeństwa. Jest niesłychane podobieństwo między Związkiem Sowieckim...

K.S.: A Pan chce właśnie takiej monarchii elekcyjnej?

J.K.-M.: Nie.. Ja jestem za monarchią dziedziczną.

K.S.: A jak pierwszy król byłby wybrany?

J.K.-M.: Jak to! Przecież siłą się zdobywa. Ten, kto ma siłę, ma za sobą poparcie ludzi. Kto ma siłę, tego ludzie popierają.

K.S.: A widzi Pan u nas takiego króla?

J.K.-M.: Nie! Właśnie na tym polega problem, że nie - ale zwracam uwagę, że mam dobre inicjały.

K.S.: Myśli Pan, że Polacy chcieliby takiej monarchii?

J.K.-M.: Trudno powiedzieć. Powtarzam: Polska jest krajem dość, takim warcholskim.

K.S.: Warcholskim? Co to znaczy?

J.K.-M.: Jest dużo ludzi, którzy nie lubią się poddawać niczemu - takich anarchistycznych troszeczkę, ale z drugiej strony, kiedyś czytałem w "gazecie wybiórczej" taki list, jakiejś Pani, która napisała taki krzyk rozpaczy. "Niech już nawet rządzi ten w muszce, byle był porządek". Ludzie naprawdę mają już dość wszystkiego - bo ja po prostu mam dość tego. Jak patrzę na to co się dzieje naokoło, to mam dość tego. Ja jestem konserwatysta, ale czasem sobie myślę, że gdyby ktoś zrobił rewolucję i powyrzynał tych łajdaków, którzy są u władzy, to ja bym patrzył na to chyba z sympatią. Bo ja już po prostu nie mogę patrzeć na to wszystko. To jest takie kłamstwo, a właśnie kłamstwa mnie najbardziej denerwują.

K.S.: Ja wrócę do tej monarchii, bo przyznam, że trochę mnie ona trochę zafascynowała w Pana poglądach. Jak to miałoby wyglądać? Król zdobywa władzę i co dalej? Jak by rządził?

J.K.-M.: Tak jak każda monarchia. Czy Pan zdaje sobie sprawę, że 99,5 procent historii ludzkości to są monarchie? Republiki to jest 0,5 procenta ludzkości. To jest rzadki wyprysk na zdrowym ciele społeczeństwa. Tylko dzisiaj jest przypadkiem dużo republik. To jest tak, jak na statku. Albo lepszy przykład: samolot. Leci Pan samolotem, jest tam 100 osób, czy 200 osób samolotem leci. Nagle ktoś proponuje wprowadzenie demokracji, że pilot będzie skręcał w lewo, w prawo, orczyk do siebie, w zależności od tego, jak ludzie podniosą rękę. Pan by się zgodził na demokrację na pokładzie samolotu? Ja czy Pan, po dwóch tygodniach szkolenia, moglibyśmy od biedy prowadzić samolot, natomiast prowadzenie państwa, jest rzeczą o wiele bardziej skomplikowaną. Dlaczego ludzie godzą się na demokrację w państwie, a nie godzą się na demokrację w samolocie?

K.S.: Może gdyby pilot był wybierany raz na cztery lata, może by się godzili.

J.K.-M.: Eee tam, jeszcze gorzej. Odpowiedź proszę Pana, kryje się w aforyzmie największego filozofa XX wieku, (którego oczywiście Pan nie zna, bo zna Pan tylko komunistów), czyli świętej pamięci Mikołaja Davili, to jest Peruwiańczyk, czy Boliwijczyk, już nie pamiętam, i on powiedział tak (niech Pan to sobie dobrze zapamięta, i słuchacze też): "ludzie o wiele częściej waliliby się młotkiem w palec, gdyby ból występował dopiero po roku".

Otóż, gdy Pan spojrzy na demokrację na pokładzie samolotu, to katastrofa nastąpi po 15 minutach. A katastrofa państwa następuje po 200 latach, dlatego ludzie godzą się na demokrację w państwie, a nie godzą się na demokrację w samolocie.

K.S.: A czy demokracja, to nie jest przypadkiem ustrój, w którym można najlepiej realizować swoje potrzeby?

J.K.-M.: Jak to!

K.S.: Przecież robi Pan w demokracji, co Pan chce!

J.K.-M.: Pan chyba żartuje! Ja nie mogę nawet się nie ubezpieczyć. Ja muszę moje dziecko posłać do szkoły, gdzie program ustalony jest przez państwo. Żaden Król Słońce nie miał takiej władzy, jaką ma parlament nade mną. Nawet Iwan Groźny, jak podbił Nowogród, to nie wprowadził zasady, że dzieci muszą się uczyć, według programów układanych w Moskwie. We Wrześni, 120 lat temu zdaje się, był strajk. Dlaczego? Bo rząd niemiecki, zrobił tylko jedną drobną zmianę, że religia ma być nauczana po niemiecku. Nie ruszył programu, dalej rodzice posyłali dziecko do szkoły, jak chcieli. Ale religia ma być po niemiecku i był strajk. Dzisiaj rządu uczy wszystkiego, jak chce. Ustala program, jak chce. Nawet w prywatnych szkołach programy są zatwierdzane przez ministerstwo. Ja nie mam wpływu na naukę moich dzieci. Nikt się nie buntuje! Wszyscy tak pogłupieli, że jesteśmy jak bydło, z którym można zrobić wszystko. Pan sobie nie zdaje sprawy z tego co się dzieje. Jesteśmy krajem znacznie bardziej faszystowskim, niż Niemcy hitlerowskie. Z całą pewnością. Obiektywnie - z całą pewnością. Za Hitlera, wolno mi było jeździć samochodem bez pasów.

K.S.: Bo wtedy nie było tylu badań, które potwierdzały, że to jest największa przyczyna zgonów na drogach.

J.K.-M.: Ale to jest moja sprawa, czy ja umrę, czy nie! Oczywiście Hitler karał za wiele rzeczy, ale nie odbierał wolności działania. Dzisiaj się odbiera wolność działania. Dzisiaj się muszę ubezpieczać (za Hitlera zresztą też był przymus ubezpieczeń), ale w znacznie mniejszym zakresie niż obecnie. Ilość wolności uległa dramatycznemu zmniejszeniu. Dramatycznemu! Dzisiaj o wszystkim decyduje państwo - np. szczepienia przymusowe. Ja jestem liberałem, jestem zwolennikiem wolności, ale na czym polega różnica między socjal-liberałami, a nami. My uważamy, że ludzie są rozsądni i każdy podejmuje decyzję rozsądnie, czy posłać dziecko do szkoły i do jakiej, czy się ubezpieczyć czy nie, czy jeździć w pasach czy nie. Natomiast uważamy, że ten człowiek, jest idiota i ten człowiek nie będzie decydował za mnie, co ja mam robić w tym samochodzie. Natomiast socjaliści uważają odwrotnie. Człowiek jest idiotą i nie podejmie decyzji rozsądnej, czy zapiąć pasy czy nie, to trzeba mu nakazać, natomiast ten sam idiota, jest kompetentny, żeby wybrać prezydenta, żeby podjąć decyzję czy przystąpić do Unii Europejskiej czy nie. Wie Pan dlaczego tak jest?

K.S.: Nie mam pojęcia...

J.K.-M.: Wielki filozof, Mikołaj Jeżow (taki szef NKWD), powiedział kiedyś tak: "człowiek pojedynczy może się mylić, kolektyw nie myli się nigdy". Jedno dziecko jest krnąbrne, te same 40 dzieci siedzi w klasie, to siedzą cicho. Bo jak jest tłum, to można narzucić bardzo łatwo. I dlatego my mówimy do jednostki, a oni mówią do motłochu.


Rozmawiał Kladiusz Slezak, Radio TOK FM
[serwisy.gazeta.pl/tokfm/1,70505,3116930.html]

Zmieniony przez - Fluff.y w dniu 2006-11-15 22:55:29

Zmieniony przez - Fluff.y w dniu 2006-11-15 22:57:10
_______________________________
 
'Hen, tam wysoko już jest z niebem jesiennym góra Fuji'

 
rybcio
 Wysłana - 8 grudzień 2006 12:54      [zgłoszenie naruszenia]

"Dziennik": Były kandydat na prezydenta Białegostoku Krzysztof Kononowicz postanowił zmienić profesję. Na okres świąt zrezygnował z wielkiej polityki i słynny sweterek zamienił na czerwoną pelerynę
"Gwarantuję niezapomniany wieczór Wigilijny z nie samowitym Mikołajem!!!!! Wizyty równiesz w szkołach i zakładach pracy. Gwarantujemy mnustwo niezapomnianych wrarzeń Tobie i Twojej rodzinie. Dzwoń natychmiast!!! ilość zgłoszeń limitowana. Ryszard Tur niech nie dzwoni i tak nie przyjdę" - takie ogłoszenie (pisownia oryginalna) pojawiło się na [www.bstok.pl].

"Siedzieliśmy wieczorem ze znajomym i zastanawialiśmy się, jak by tu zebrać gotówkę na święta. Nasz kandydat po kampanii prezydenckiej ma długi, nieopłacone rachunki za komórkę, a jest na bezrobociu. Trzeba było mu jakoś pomóc" - mówi prawa ręka Kononowicza Adam Czeczetkowicz. Wtedy wpadł im do głowy pomysł z Mikołajem.


Pan Krzysztof przyjął propozycję z entuzjazmem.

"Teraz bezrobotny jestem, to się bierze, co jest. Zresztą ja jestem i do tańca, i do różańca" - tłumaczy gazecie.

W mikołajkowy wieczór, ubrany w czerwony surdut, charakterystyczną czapkę i ciemne okulary, odwiedził wielodzietną rodzinę.

"Bardzo miłe dzieciaki, grzecznie paciorek odmówiły, a nawet zaśpiewały mi piosenkę" - opowiada. Ośmiorgu malcom rozdał prezenty i słodycze. Ten jeden raz charytatywnie. Następne zlecenia będą już płatne - relacjonuje "Dziennik".

_______________________________
 
Szczyt depresji - myśleć o samobójstwie w czasie masturbacji

 
bamone
 Wysłana - 11 grudzień 2006 17:53      [zgłoszenie naruszenia]

JKM dosyć ciekawie argumentuje dlaczego demokracja jest nieodpowiednia..

Istotnie.. Większość nie zawsze ma rację!

 
quasar
 Wysłana - 11 grudzień 2006 20:50      [zgłoszenie naruszenia]

podobnie jak mniejszosc nie zawsze ma racje...
_______________________________
 
why so serious?

Znawca -
 
bamone
 Wysłana - 11 grudzień 2006 22:18      [zgłoszenie naruszenia]

no zgadza sie,,

ale glupi lud decyduje w referendum o kluczowych sprawach... (unia)

 
ziemon
LADY
 Wysłana - 13 listopad 2007 16:49      [zgłoszenie naruszenia]

refresh tematu

w dzisiejszej Rzepie krotki wywiad z nowa gwiazda PiS (nr 2 na liscie warszawskiej w wyborach do Sejmu) - Nelly Rokita, pozwolilam sobie podkreslic co bardziej (wg mnie) interesujace fragmenty


Nelly Rokita: Kierownictwo Platformy chciało wyrzucić mnie z Sejmu

Rz: Żałuje pani, że nie będzie już doradzać prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu?

Nelly Rokita: Tak, bo bardzo mi leżą na sercu problemy kobiet i rodzin. A poza tym szkoda mi, że pan prezydent będzie gorzej poinformowany. Ale Biuro Analiz Sejmowych przekazało mi informację, że zleciło wykonanie opinii, czy poseł może społecznie doradzać prezydentowi. Jeżeli ta opinia okaże się korzystna, niewykluczone, że wrócę do Kancelarii Prezydenta.

Skąd pani zdaniem to całe zamieszanie wokół łączenia mandatu posła z działalnością społeczną?

Nie wiem. Nawet mój mąż uważa, że zakaz łączenia funkcji społecznego doradcy prezydenta z mandatem poselskim to kompletna bzdura. Wiele wskazuje na to, że kierownictwo Platformy prowadziło karkołomną grę w celu wyrzucenia mnie z Sejmu. Zadzwoniła do mnie bardzo miła pracownica Biura Analiz Sejmowych i ostrzegała, żebym nie ryzykowała i zrezygnowała z doradzania prezydentowi, bo chcą mnie pozbawić mandatu. Doszłam do wniosku, że rzeczywiście nie ma co ryzykować miejsca w Sejmie, bo będąc posłem, mam po prostu większe możliwości działania.

Kierownictwo Platformy zrobiło to specjalnie, żeby się pani pozbyć z Sejmu?

Tak uważam.

Dlaczego mieliby to robić?

Bo przeszkadza im nazwisko Rokita funkcjonujące w życiu publicznym. Nie podoba im się, że ktoś mnie zaprasza do audycji telewizyjnych, że się wypowiadam na jakieś tematy. A teraz gdy mam mandat poselski, moje wypowiedzi się liczą. zostane poslanka - moje wypowiedzi na "jakies tematy" beda sie liczyly buahaha

Podobno zastanawia się pani nad wstąpieniem do PiS. Dlaczego?

Bo tylko w partii politycznej można skutecznie działać. Napaści posłów Platformy już uniemożliwiły mi pracę w Kancelarii Prezydenta. czy Nelly zostala przez kogos pobita albo pocieli jej opony i nie mogla dojechac do pracy? bo jak jej to uniemozliwili u prezydenta? Poza tym w PiS są normalni ludzie, którzy chcą, żeby w Polsce żyło się lepiej. A Jarosław Kaczyński to charyzmatyczny przywódca, który prowadzi PiS do zwycięstwa. czy ja czegos nie zauwazylam czy PiS jednak NIE wygral wyborow? ale gratuluje pani Rokicie konwersji na nowa wiare

W Platformie nie ma normalnych ludzi?

Nie, tam są ludzie nadzwyczajni. Każdy z nich ma świetne wykształcenie, jest nadzwyczajnym fachowcem i znakomitym dyplomatą. Tylko gdy się wychodzi ze spotkania z ludźmi Platformy, to nigdy nie wiadomo, o co im chodziło. wydawalo mi sie ze polski pani Rokity jest bardzo dobry Zobaczymy, jak ta nadzwyczajność wpłynie na rozwój Polski.

PiS chyba też nie jest taką cudowną partią, jak pani opowiada, skoro trzech wiceprzewodniczących zrezygnowało ze swoich funkcji?

W PiS toczy się dyskusja na temat funkcjonowania partii i nie jest ona zabroniona. A Donald Tusk w ogóle zabronił ludziom dyskutować. Pamięta pani historię debaty w Gliwicach, którą chciała zorganizować na własną rękę część działaczy PO? W ogóle do niej nie doszło, bo Tusk storpedował ten pomysł.

A premier Kaczyński powiedział, że niezadowoleni wiceprzewodniczący partii powinni złożyć mandaty i odejść z Sejmu. Podoba się pani takie postawienie sprawy?

Nie. Uważam, że ci trzej politycy powinni zostać w PiS. Oni sami też tego chcą. Ale ja w tej sprawie stoję po stronie Jarosława Kaczyńskiego. Zgadzam się, że ci trzej wiceprzewodniczący pospieszyli się ze swoim krytycznym listem. Od wyborów upłynęło zaledwie kilka dni, jeszcze nie wybrano władz Sejmu, wszyscy mówią, że chcą dyskusji, a tu nagle taki list. Moim zdaniem to był wręcz rodzaj prowokacji, która nie służy partii.

Czy mówiła już pani władzom PiS, że chciałaby wstąpić do partii?

Nie. To na razie tylko pomysł.

To może pani nie przyjmą?

Być może, nie wiem.

Posłowie PiS często jeżdżą do Radia Maryja, do Torunia. Pani też będzie tam jeździła?

Bardzo bym chciała poznać ojca Tadeusza Rydzyka i odwiedzić jego rozgłośnię. Radio Maryja spełnia bardzo ważną rolę w naszym życiu społecznym. Nigdy nie zapomnę, jak ciocia mojego męża w ostatnich latach życia słuchała Radia Maryja i mówiła, że jest to jej jedyne okno na świat. Inne rozgłośnie nie mają starszym ludziom nic do zaoferowania. Nie rozumiem tej krytyki Radia Maryja ze strony innych mediów.

Sama pani krytykowała ojca Rydzyka za jego wypowiedzi pod adresem pani prezydentowej.

Tak, ale to wcale nie znaczy, że zapomniałam o tym, co ojciec Rydzyk zrobił dobrego.
A on nie tylko założył Radio Maryja, ale także zbudował szkołę medialną, i to na bardzo wysokim poziomie. szkola Rydzyka szczegolnie slynie z poziomu, w sumie o niczym innym sie tam nie mowi tylko o poziomie...

Mówiła pani mężowi, że chce zapisać się do Prawa i prawiedliwości?

Nie rozmawiałam z nim na ten temat.
no to ja bym powiedziala ze maja duzy problem komunikacyjny w takim razie...

Nelly Rokita - Przez kilka tygodni przed wyborami doradzała Lechowi Kaczyńskiemu w sprawach kobiet

Czy wyobraża pani sobie, że należy do PiS, a mąż do Platformy Obywatelskiej?

Na razie mojego męża nie wykorzystują w Platformie i chyba w przyszłości także nie będą tego robić.

Jan Rokita nie dostał od PO propozycji objęcia jakiegoś stanowiska?

O niczym takim nie słyszałam.

A sądzi pani, że powinien otrzymać taką ofertę?Uważam, że tak. Jan Rokita jest propaństwowcem. Szkoda, że Donald Tusk tego nie rozumie. Myślę, że po prostu boi się wiedzy, którą mój mąż posiada. Bo niczego innego nie może się obawiać. ja bardziej niz JMR balabym sie jego zony i co moze jescze powiedziec...

Źródło : Rzeczpospolita


Zmieniony przez - ziemon w dniu 2007-11-13 16:53:59
_______________________________
 
[cafewitteveen.files.wordpress.com/2011/09/b5rip.jpg?w=419&h=334]

Without data you are just another person with an opinion.

Specjalista -
 
Fluff.y
 Wysłana - 13 listopad 2007 21:58      [zgłoszenie naruszenia]

O, dzięki ziemon za korektę :D
_______________________________
 
'Hen, tam wysoko już jest z niebem jesiennym góra Fuji'

 
ziemon
LADY
 Wysłana - 23 listopad 2007 14:16      [zgłoszenie naruszenia]

Ćwiąkalski: Łapownictwo uważam za plagę
Cezary Gmyz 22-11-2007

Nie może być tak, że funkcjonariusze chodzą po ministerialnych pokojach z kopertą i sprawdzają, kto weźmie - mówi Zbigniew Ćwiąkalski, Minister Sprawiedliwości w rozmowie z "Rzeczpospolitą"

Rz: "Ćwiąkalski - obrońca oligarchów" - taki tytuł dał jeden z tygodników, przedstawiając pańską sylwetkę...

Bardzo wielu rzeczy na swój temat dowiaduję się ostatnio z mediów. Dowiedziałem się nie tylko, że sporządziłem opinię dotyczącą sytuacji prawnej pana Ryszarda Krauze oraz że byłem obrońcą Henryka Stokłosy, co jest prawdą, ale również, że byłem prawnikiem pani Barbary K., zwanej śląską Alexis, czy pana Piotra Bykowskiego, o czym pojęcia nie miałem. Nieprawdą jest również, że byłem obrońcą Ryszarda Krauzego. Fakt, że sporządziłem opinię ekspercką w jego sprawie. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Takich opinii profesorowie prawa sporządzają wiele. Dość powiedzieć, że minister Michał Kamiński z Kancelarii Prezydenta przyznał, że takie opinie sporządzał również Lech Kaczyński, który, jak wiadomo, również jest profesorem prawa. Dodam tylko, że moja ekspertyza miała charakter tzw. opinii prywatnej. Ma ona dla sądu mniejszą wartość dowodową niż opinia biegłego.

Sytuacja się jednak zmieniła. Autor opinii prywatnej stał się zwierzchnikiem prokuratorów.

Kiedy pisałem opinię, nie miałem pojęcia, że zostanę prokuratorem generalnym. Nie wypieram się jednak tego, co napisałem. Prokuratura musi mieć świadomość, że zarzuty trzeba obronić przed sądem. Orzeczenia w sprawach Kaczmarka, Kornatowskiego i Netzla pokazują, że jeśli prokuratura postawiła panu Krauzemu identyczne zarzuty, to obronienie ich przed sądem będzie trudne. Zaznaczam jednak, że nie będę się domagał, by prokuratorzy w jakiś szczególny sposób brali pod uwagę to, co napisałem, zanim zostałem ministrem. Powiem więcej. Mają oni prawo zamówić również inne opinie i brać je pod uwagę. Ta sprawa stała się głośna tylko dlatego, że sprawa ma wydźwięk medialny. Może się narażę dziennikarzom, ale powiem, że jestem przeciwny medialnym linczom.

Opowiada się pan za rozdziałem stanowiska prokuratora generalnego od funkcji ministra sprawiedliwości. Ubiegł pana jednak Jan Widacki z LiD, który ma już gotowy projekt. Czy był pan tym zaskoczony?

Absolutnie nie. Obaj jesteśmy z Krakowa i nieraz rozmawialiśmy o tym, że dotychczasowa praktyka jest zła. Nie traktuję tego więc w kategoriach wyścigu. Dla mnie jest najistotniejsze, by problem został rozwiązany. W jaki sposób, jest dla mnie rzeczą drugorzędną. W najbliższym czasie powołam zespół ekspercki, który zajmie się pomysłami, jak przeprowadzić taki rozdział. Wszystkie poważne opinie będą brane pod uwagę, również zgłaszane przez opozycję.

Nie ma pan żadnych wątpliwości co do rozdziału? W międzywojniu instytucje te były połączone. Znieśli to komuniści. Na nowo połączono funkcję prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości w 1990 roku.

Tradycja to jedno, a realia to drugie. Ostatnie dwa lata dobitnie pokazały, że takie rozwiązanie ma swoje zalety, ale również szereg wad. Podkreślano, że w ten sposób rząd może realizować politykę kryminalną. Ja uważam, że polityka kryminalna jest określona w kodeksie karnym i tam trzeba szukać rozwiązań, a nie w ręcznym sterowaniu prokuraturą. Nie bez powodu prokuratury nie ma w konstytucji. Poseł Kalisz, który był w zespole przygotowującym odpowiednie przepisy ustawy zasadniczej, powiedział mi, że był wówczas spór o miejsce prokuratury. W rezultacie z tego zrezygnowano.

Amerykańscy naukowcy, w tym przeciwnicy kary śmierci, ogłosili właśnie wyniki badań, które dowodzą, że jedna egzekucja zapobiega 18 zabójstwom.

Kara śmierci to rozwiązanie populistyczne. Wszczynanie w XXI wieku w Europie dyskusji o karze śmierci może służyć tylko pozyskiwaniu głosów w wyborach. Owszem, badania opinii publicznej wskazują, że większość jest za karą śmierci. Pewnie znaleźliby się tacy, którzy opowiadaliby się za jej publicznym wykonywaniem. Ja jednak nie jestem zwolennikiem kierowania się we wszystkich sprawach głosem opinii publicznej. Nie bardzo wierzę w odstraszającą funkcję kary śmierci. Warto przypomnieć, że w czasie obcinania ręki złodziejowi kieszonkowcy opróżniali kieszenie gapiów.

Jaki system prawny jest panu najbliższy?

Bez wątpienia kontynentalny. Jego zaletą jest to, że daje przestępcy szansę na powrót do społeczeństwa, a jednocześnie jest surowy dla osób, którym szansę dano, lecz z niej nie skorzystały. Innymi słowy, jestem zdecydowanym zwolennikiem zaostrzania kar dla recydywistów. Jestem natomiast za dawaniem szansy tym, którzy po raz pierwszy uwikłali się w przestępstwo, a dla których stało się to często osobistą tragedią. Nie jestem za tym, żeby wszystkich wsadzać za wszystko. W wielu przypadkach znacznie korzystniejsze byłoby i dla skazanego, i dla społeczeństwa, by wykonywał on prace publiczne. Wiem na przykład, że bardzo dobrą metodą jest wysyłanie skazanych do pracy w zakładach opieki społecznej. Wielu z nich bardzo dobrze się sprawdza w pracy z upośledzonymi czy niepełnosprawnymi. Gdy stają oko w oko z jakąś wielką tragedią, często ujawniają się w nich wielkie pokłady człowieczeństwa.

Podobają się panu propozycje zmian w kodeksie karnym zgłaszane przez Zbigniewa Ziobrę?


Propozycje mojego poprzednika zmierzały w kierunku rozwiązań przyjętych w PRL w 1969 roku. Cały szereg instytucji było wzorowanych na tamtym komunistycznym kodeksie, choć oczywiście nikt się do tego nie przyznawał. Klasyczny przykład to sądy 24-godzinne. Tak naprawdę to nazwa handlowa, która dobrze się sprzedaje. Tymczasem to nic innego jak tryb przyspieszony z k.p.k. z 1969. W projekcie nowego kodeksu znalazły się rozwiązania, które byłby śmieszne gdyby nie to, że są straszne. Wymienię tylko artykuł 199a. Na jego podstawie można byłoby skazać na trzy lata nastolatka, który za pośrednictwem Internetu umówił się ze swoją niespełna piętnastoletnią koleżanką i wprowadził ją w błąd, na przykład mówiąc, że może się z nim spotkać, bo jutro nie będzie klasówki. Gdyby okazało się, że klasówka była, można by go było wsadzić do więzienia, nawet gdyby jej nic innego poza okłamaniem nie zrobił. To kuriozum. Ja nie chcę zajmować się tylko prawem karnym. Reforma powinna objąć też prawo cywilne. Należy określić priorytety - krótko-, średnio- i długoterminowe.

Czy kontrolowane wręczenie korzyści majątkowej, z jakim mieliśmy do czynienia choćby w przypadku posłanki Beaty Sawickiej, jest dopuszczalne?

Jeszcze kiedy nie byłem ministrem, mówiłem, że moim zdaniem ocierało się to o podżeganie do przestępstwa. Dziś muszę być ostrożniejszy w formułowaniu sądów. Powiem tylko, że tego typu działania mogą być jedynie ostatecznym potwierdzeniem przestępstwa. Nie może być tak, że funkcjonariusze chodzą po ministerialnych pokojach z kopertą i sprawdzają, kto weźmie, a kto nie. Jeżeli pracuje się nad nimi kilka miesięcy, to nawet uczciwi ludzie w pewnym momencie mogą popełnić błąd i ulec pokusie. Niemniej jednak łapownictwo uważam za plagę i jedną z podstawowych dolegliwości naszego życia społecznego.

Wiemy, że dr. Mirosława G. nie będzie można skazać za zabójstwo. W mocy pozostają jednak inne zarzuty, w tym łapownictwa.


Nie mogę się wypowiadać na temat, czy dr G. powinien zostać skazany, czy nie. O tym będzie decydował sąd. Powiedziałem prokuratorom, że mają pełną swobodę w granicach prawa. Do tej pory w jednostkowych przypadkach nie musiałem interweniować.

Czyli nie interweniowałby pan, domagając się zwolnienia z aresztu sprawców linczu we Włodowie, którzy zabili przestępcę, który im zagrażał?

Rozumiem, że konkretne rozstrzygnięcia mogą obrażać społeczne poczucie sprawiedliwości. Ja jednak w tym przypadku zachowałbym się inaczej niż mój poprzednik. Jemu raczej chodziło o zdobycie popularności. Ja najpierw poprosiłbym o wyjaśnienia prokuratorów. Oczywiście, jestem na dziennikarzy otwarty, ale nie będę codziennie organizował konferencji prasowych.

Kadry decydują o wszystkim, mawiał klasyk. Jakie dymisje i powołania pan planuje w najbliższym czasie?

Dziś zdymisjonowano prokuratora krajowego Dariusza Barskiego. Na mój wniosek na jego miejsce powołano pana Marka Staszaka. Odejście prokuratora Jerzego Engelkinga też jest przesądzone. Rozmawiałem z nim o tym. Jednak do czasu podpisania nowych nominacji musi być zachowana ciągłość, choćby dlatego, że przed Trybunałem Konstytucyjnym musi występować ktoś przynajmniej w randze zastępcy prokuratora generalnego. Na razie mianowałem jednego zastępcę - dr. Zbigniewa Wronę. O innych nominacjach nie mogę jeszcze mówić. Zasada polityki kadrowej będzie jasna: nie będę tolerował pochlebców.

Podobno zablokował pan nominacje Elżbiety Janickiej i Marzanny Podlewskiej-Muchy na prokuratorki IPN. Dlaczego?

Nic o tym nie wiem. Nie przedłożono mi takich wniosków.

Chce się pan spotkać ze zbuntowanymi prokuratorami z warszawskiej Prokuratury Okręgowej?

Dowiedziałem się o tym z mediów. Nie planuję takiego spotkania.

Będzie pan zarabiał mniej niż jako adwokat. Czy nie będzie pan tego żałował?

Moja rodzina była temu do końca przeciwna. Z kancelarii musiałem zrezygnować. Z uczelni nie muszę. Uznałem jednak, że przez ostatnie dwa lata źle się działo w wymiarze sprawiedliwości. Uznałem, że mam szansę sprawdzenia się w nowej sytuacji, i dlatego przyjąłem propozycję. Nie może być tak, że funkcjonariusze chodzą po ministerialnych pokojach z kopertą i sprawdzają, kto weźmie.

Źródło : Rzeczpospolita


_______________________________
 
[cafewitteveen.files.wordpress.com/2011/09/b5rip.jpg?w=419&h=334]

Without data you are just another person with an opinion.

Specjalista -
 
ziemon
LADY
 Wysłana - 16 grudzień 2007 09:13      [zgłoszenie naruszenia]

Wywiad nie jest moze jakis uniwersalny, glownie dotyczy biezacych rzeczy ale uwazam ze ciekawy, bo Ludwik Dorn nawet jak nie mowi pewnych rzeczy - to mowi

[http://www.rp.pl/artykul/76985.html]

Ludwik Dorn: Wróciłem w płaszczu Jarka

Nasza siła w polityce polegała na tym, że w jakiejś mierze politycznie i intelektualnie się uzupełnialiśmy. Ponieważ zawsze musi być ten ważniejszy i mniej ważny, nigdy nie kwestionowałem, że Jarosław Kaczyński musi być tym bardziej ważnym - mówi Ludwik Dorn w rozmowie z "Rzeczpospolitą".

Czy prawdą jest, że to pan wymyślił nazwę Prawo i Sprawiedliwość?

Ludwik Dorn: Ja uważam, że tak. A Jarosław Kaczyński jest innego zdania.

Prezes Kaczyński uważa, że to on wymyślił?

Nie. Powiem inaczej: marszałek Putra twierdzi, że to ja. A z Jarosławem Kaczyńskim nie dyskutowaliśmy tej sprawy dogłębnie. Pamiętam jedną taką rozmowę, którą prowadziliśmy w tonie bardzo lekkim, towarzyskim. Wyraził wątpliwości, że to ja, ale nie wskazywał autora.

A ta ostatnia wasza rozmowa w środę wieczór była lekka i żartobliwa?

Nie była lekka i żartobliwa. Rozmawialiśmy w sytuacji konfliktu, zastosowania wobec nas (trzech zawieszonych wiceprezesów - red.) środków represyjnych.

Jakie to były represje?

Zawieszono nas w prawach członków PiS przed partyjnym kongresem, uniemożliwiając w nim uczestnictwo. Ale ta nasza rozmowa nie była nasączona jakimiś negatywnymi emocjami. Była szczera, spokojna i - co jest zrozumiałe - z elementami pewnego chłodu, dystansu.

Ten dystans był znacznie mniejszy w stosunku do pana niż do pozostałych dwóch wiceprezesów?

Z najwyższą niechęcią wypowiadam się na tematy związane z osobistymi aspektami życia politycznego. W związku z tym się nie wypowiadam.

Z tymi "osobistymi aspektami" związana jest smaczna anegdota. Według niej pan i Jarosław Kaczyński w Sejmie AWS (1997- 2001 - red.) zamieniliście się w sejmowej szatni omyłkowo płaszczami. Tak się zagadaliście, że tej zamiany żaden z was nie zauważył.

Było, było.

Jak to? Pan jest mocno słusznego wzrostu, a prezes Kaczyński całkiem niekoniecznie. Różnicy w centymetrach nie dostrzegliście?

Są rzeczy niemożliwe, a jednak się zdarzają.

Podobno chodziliście w tych zamienionych płaszczach przez kilka ładnych dni?

Pojechałem w płaszczu Jarosława do domu. Okazało się, że klucze, które mam w kieszeni, nie pasują do mojego mieszkania. Po paru godzinach rzecz się wyjaśniła.

Nie mogę więc zrozumieć, jak doszło pomiędzy panem a Jarosławem Kaczyńskim do tak strasznego konfliktu.

Nie określałbym tego jako straszny konflikt. Konflikt dość głęboki - tę wersję przyjmuję. W polityce takie rzeczy się zdarzają. Ale przynajmniej ja nigdy nie podnosiłem aspektu osobistego.

Czy Jarosław Kaczyński jest nadal pana przyjacielem, a może nigdy tak naprawdę nie był?

To jest ta sfera, o której nie chcę mówić.

Ale na tej bliskości emocjonalno-intelektualnej polegała wspólna siła pana i Kaczyńskiego?

Dobrze współpracowaliśmy. Nasza siła w polityce polegała na tym, że w jakiejś mierze politycznie i intelektualnie się uzupełnialiśmy. Ponieważ zawsze musi być ten ważniejszy i mniej ważny, nigdy nie kwestionowałem, że Jarosław Kaczyński musi być tym bardziej ważnym. Przy tej różnicy "wag" była to współpraca mocno partnerska, na tyle, na ile jest to możliwe w ramach układu zhierarchizowanego.

Nadal mówicie do siebie per Lutek i Jarek czy przeszliście na "pan"?

Niech pani przestanie sobie żartować.

Czy jest ktoś, kto może lukę, która powstała po panu, zapełnić?

Jestem ostatnią osobą, która powinna się na ten temat wypowiadać. Proszę zapytać Jarosława Kaczyńskiego.

Bardzo pana prezes Kaczyński namawiał podczas tej ostatniej rozmowy, by pan został w PiS?

W ogóle nie namawiał. Bo kwestia mojego pozostania w PiS bądź nie nigdy nie istniała.

To w takim razie po co było to ostatnie spotkanie, zapowiadane zresztą publicznie przez prezesa Kaczyńskiego od kilku dni?

Spotkanie dotyczyło warunków możliwej współpracy, dalej posuniętej niż ta, która istnieje pomiędzy prezesem partii a szarym jej członkiem.

Brzmi to intrygująco. To stawiał pan jakieś warunki?

To tyle. Więcej nie powiem.

Pana warunki zostały przyjęte?

Skoro czekam na rozstrzygniecie postępowania partyjnego sądu dyscyplinarnego, to znaczy, że nie zostały przyjęte.

Nie zostały przyjęte?

Jeśli przywódca, zwierzchnik, stawia warunki swoim współpracownikom, to podwładni, traktując rzecz poważnie, także stawiają warunki współpracy swojemu szefowi. A ja należę do osób, które stawiają warunki. Może było błędem, że nie postawiłem ich, gdy zostawałem ministrem spraw wewnętrznych. Ale wtedy premierem był Marcinkiewicz.

Uważam, że geneza pana ostatniego konfliktu z prezesem Kaczyńskim tkwi w wydarzeniach z początku roku, gdy odchodził pan ze stanowiska szefa MSWiA. Po raz pierwszy upublicznił pan wtedy korespondencję do Jarosława Kaczyńskiego. Ciężko się panu pisało wtedy ten list?

Nie. Napisałem go dosyć szybko. Tam nie ma żadnych elementów polemicznych z Jarosławem Kaczyńskim, nie ma w nim też żadnego żalu.

Ale postawił w pan nim warunek, że jeśli oskarżenia wobec pana nie zostaną wyjaśnione, to pan nie zamierza być w rządzie.

To był list nie przeciw komuś, tylko w obronie mojego dobrego imienia. Na łamach "Rzeczpospolitej" zostałem haniebnie pomówiony przez dwójkę dziennikarzy.

W tym tekście były wypowiedzi Janusza Kaczmarka, krytyczne wobec pana.

Była wypowiedź Kaczmarka i tzw. anonimowego źródła. Moim zdaniem na 99,99 proc. - choć dowodów procesowych na to nie mam - tym anonimowym źródłem był Jarosław Marzec będący w zażyłych relacjach z tą dwójką dziennikarzy, którzy już nie pracują w "Rzeczpospolitej". Wiedziałem, że jeżeli nie zareaguję ostro, to pomówienia wobec mnie będą się mnożyć. I zostanę nie tylko pomówiony, ale i utopiony przez ten układ.

A jednak układ?

Tak. Pisząc ten list do premiera Kaczyńskiego, walczyłem i o dobre imię, i o życie. Pisało mi się go łatwo, bo wiedziałem, że jestem w sytuacji granicznej. Choć inspirator pomówień wydawał się oczywisty, to pięć dni po artykule został szefem CBŚ. Nie spotkałem człowieka, który by nie uważał, że to pan Marzec był inspiratorem. Co oczywiście nie przesądza, jak było naprawdę. I jeżeli o coś mam pretensje, to o tę nominację, a nie o to, że zostałem pognany ze stanowiska ministra. Mam pretensje o to, że mój wieloletni polityczny kolega, który wie, jaka jest siła pomówień, bo był znacznie bardziej brutalnie pomawiany, nie okazał w tej sprawie ze mną solidarności.

Jaka była w tej historii rola ministra Ziobry?

Minister Ziobro był bardzo mocno zaangażowany w proces, który zakończył się moją dymisją. Nie mam jednak żadnych przesłanek, by sądzić, że był w jakikolwiek sposób zaangażowany w pomawianie mnie. Pomiędzy mną a panem Ziobrą nie istnieje żadna relacja osobista, istnieje wyłącznie relacja partyjna. Więc nie mam do niego żadnych pozapolitycznych pretensji.

Opisując ostatnio pana sytuację, Janina Paradowska, parafrazując cytat z "Wesela", powiedziała: "Ludwikowi Dornowi ostał się ino blog". Celne?

Mam za sobą doświadczenie z lat 1997 - 2001, gdy byłem posłem niezrzeszonym, takim samotnym elektronem.

Ale nie wchodzi się chyba dwa razy do tej samej rzeki?

Pod pewnymi względami jestem Jarosławowi Kaczyńskiemu i jego otoczeniu wdzięczny, bo dał mi się poczuć o dziesięć lat młodszym. A w moim wieku to jest bardzo dużo.

Dlaczego o sytuacji w PiS zaczął pan mówić, dopiero gdy ta partia przegrała wybory? Pana partyjna koleżanka Jolanta Szczypińska uważa, że stało się to nieprzypadkowo, wtedy gdy zabrakło rządowych konfitur.

Oczywiście, że nie jest to żaden przypadek, tylko rzecz całkowicie świadoma i celowa. Przecież potwornie bym partii zaszkodził, gdybym podnosił problemy PiS w sytuacji, w której przedterminowe wybory były prawdopodobne. Partia rządząca znalazłaby się pod zmasowanym ostrzałem. Nie mogłem wtedy wszcząć awantury. Gdy już byłem marszałkiem Sejmu, dwa razy powiedziałem Jarosławowi Kaczyńskiemu, ale świadomie w cztery oczy, że całkowicie dezaprobuję sposób, w jaki zarządza partią. Nie podnosiłem tego na Komitecie Politycznym PiS, bo przy 17 jego członkach ryzyko przecieku do mediów jest ogromne. Proszę sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby w lipcu pojawiły się nagłówki w gazetach, że marszałek Sejmu i wiceprezes partii zaczyna drzeć koty z prezesem partii i premierem. A co do wypowiedzi pani Szczypińskiej...

Dlaczego pan machnął ręką?

Ta skądinąd bardzo zacna niewiasta powinna się jak najrzadziej wypowiadać na tematy polityczne. Ale jestem człowiekiem omylnym, więc może w tej sprawie się mylę. Zresztą nie powiedziałbym tego, co powiedziałem o pani Szczypińskiej, gdyby nie posunęła się do publicznych insynuacji, że jestem sfrustrowany, bo straciłem konfiturę, jaką było marszałkowanie. A przecież tej funkcji nie chciałem, obejmowałem ją pod przymusem ze strony ścisłego kierownictwa partii. Choć później ją polubiłem. A pani Szczypińska i posłowie Klubu PiS w V kadencji mogli obserwować w lipcu, sierpniu i wrześniu tego roku, jak smakują te konfitury.

Co właściwie zamierza pan teraz robić?

Zostaję w PiS jako szeregowy członek. Czekam na koniec postępowania dyscyplinarnego. Moja sprawa cały czas jest w sądzie partyjnym. Wewnątrz klubu zamierzam być aktywnym posłem. Wydaję sejmowy biuletyn, w którym doradzam członkom klubu, co należałoby robić. Wysyłam go kolegom do ich skrzynek e-mailowych.

Kto panu zlecił wydawanie biuletynu?

Ja sam sobie. To jest biuletyn sejmowy mojej niegodnej osoby, a nie klubu.

Są tam instrukcje, jak w wystąpieniach publicznych walczyć z rządem Donalda Tuska?

Wskazuję, jak inteligentnie walczyć z rządem Tuska.

To znaczy?

Kiedy pojawiła się koncepcja, by Klub PiS wystąpił z projektami 100 ustaw, to zwróciłem uwagę kolegom i koleżankom, że nie jest to pomysł najlepszy. Bo 100 ustaw nie tworzy żadnego przesłania politycznego. PiS jako partii opozycyjnej wystarczy 10 - 15 projektów ustaw i uchwał, które będą dostosowane po pierwsze do priorytetów partii, a po drugie do błędów i zaniechań rządu. To rząd musi się zajmować wszystkim, a opozycja nie bardzo.

Niech pan mi jednak wytłumaczy dokładnie, dlaczego zdecydował się pan pozostać w PiS?

Dla mnie jest to decyzja naturalna, nie widzę konieczności specjalnego uzasadnienia. Zdziwienie byłoby na miejscu, gdybym wyszedł. PiS jest partią, którą zakładałem, i ważnym narzędziem realizacji celów, które uważam za istotne dla mojego narodu, dla państwa. Z różnymi działaniami i mechanizmami występującymi w mojej partii się nie zgadzam, dałem temu wyraz. Kongres stosunkiem 85 proc. głosów do 15 proc. zaaprobował sposób kształtowania przywództwa przez Jarosława Kaczyńskiego. I prezes uznał, że daje mu to wolną rękę w kontynuowaniu tego sposobu przywództwa.

A pan uważa, że nie dostał wolnej ręki?

Wynik głosowania na kongresie wskazuje, że istnieje nurt - co prawda niewielki, ale też nie całkowicie marginalny - sprzeciwu wobec sposobu sprawowania przywództwa przez prezesa Kaczyńskiego. To jest nadal przywództwo bardzo silne, i nie to mnie martwi. Uważam jednak, że obecny sposób kierowania partią nie będzie efektywny, jeśli chodzi o cel zasadniczy, czyli powrót do władzy. Podtrzymuję to, co wcześniej napisałem.

Przez kilka tygodni trwał medialny serial pod tytułem "Trzej zawieszeni wiceprezesi". Nie rozumiem, co pan osiągnął, występując w tym serialu?

Ubolewam, że spór wewnętrzny przerodził się w spektakl medialny. To w ogromnej mierze efekt działań Jarosława Kaczyńskiego, który był bardzo wylewny, jeśli chodzi o publiczne wypowiedzi. Ja szedłem tylko za nim, krok z tyłu. Natomiast pomijając medialną wrzawę, osiągnąłem tyle, że kluczowe dla partii problemy zostały nazwane, zidentyfikowane. Można oczywiście powiedzieć, że tych problemów nie ma. Moim zdaniem jednak one są i wrócą. Wtedy partia będzie dysponować diagnozą sytuacji, punktem wyjścia do realnej debaty.

Można powiedzieć, że nie jest to oszałamiające osiągnięcie, ale gdy dziesięć lat temu zaczynałem byt posła niezrzeszonego, to też przez długi czas nie miałem oszałamiających osiągnięć. A potem udało mi się przeforsować w Sejmie ustawę o finansowaniu partii politycznych, kluczową dla systemu partyjnego.

Wiele osób uważa nawet, że dzięki tej ustawie PiS stało się polityczną potęgą.

Między innymi dlatego. Nie ukrywam tego. Wygłupiając się, upokarzając, przypochlebiając różnym posłom, antyszambrując, jednak przepchnąłem te rozwiązania. I dzięki nim PiS mogło zaistnieć. Wyobrażam sobie niezłe funkcjonowanie Platformy i SLD bez tej ustawy, natomiast nie mogę sobie wyobrazić PiS.

Z jakiego powodu? Pieniądze są takie same, bez względu na to, czy otrzymuje je PO czy też PiS?

To sprawa źródła pieniędzy. O ile potrafię sobie wyobrazić kręgi nad wyraz majętne, które ochoczo i bez ograniczeń wpłacają na rzecz SLD bądź PO, o tyle trudno mi sobie wyobrazić tego rodzaju kręgi spieszące z przelewami na rzecz PiS

PiS powstało i funkcjonowało na zasadzie braku zrostu między polityką a światem biznesu, na braku uzależnień. A tamte partie nie.

Zależy panu na losie PiS?

Oczywiście.

To może lepiej byłoby, gdyby pan, zamiast bratać się po wyborach z dwoma pozostałymi wiceprezesami, spróbował zawalczyć o funkcję szefa klubu parlamentarnego i mieć wpływ na to, co się dzieje?

W zaistniałej sytuacji jedynym sposobem posiadania wpływu byłoby wejście w mechanizm koteryjno-dworski. A ja do tego się nie nadaję, nie mam do tego predyspozycji. Nie jest to ani stwierdzenie własnej zalety, ani stwierdzenie własnej wady.

Czy te mechanizmy koteryjno-dworsko-intryganckie w ostatnich czasach w PiS się nasiliły, czy też tak zawsze było?

Myślę, że odpowiedź jest zawarta w mojej decyzji o złożeniu dymisji z funkcji wiceprezesa.

Dlaczego pan tak mówi, jakby pan chciał coś powiedzieć, ale nie do końca? Ten styl wypowiedzi niektórzy nazywają nawet "dornowaniem"?

Bo znam wagę słów. Akurat o tym aspekcie działania mojej partii nie chcę się publicznie wypowiadać.

Boi się pan, że Jarosław Kaczyński znowu będzie miał panu coś za złe?

Niech pani mnie w ten sposób nie podpuszcza, bo to obraża moją inteligencję.

Jak to możliwe, że pan się zbratał z Ujazdowskim i Zalewskim? Przecież jesteście ludźmi z zupełnie innych bajek? Choćby dlatego, że oni byli związani z Unią Demokratyczną, a pan stał po drugiej stronie barykady.

Jesteśmy odmienni. Tę odmienność pokazują różne decyzje, jakie teraz podjęliśmy. Oni wyszli z PiS, ja zostałem. W pewnym momencie mieliśmy wspólne zdanie o wewnętrznych mechanizmach funkcjonowania partii. I tyle.

Nosiłem się z pomysłem złożenia dymisji z wiceprezesa półtora miesiąca przed wyborami. Chciałem to zrobić 21 października, o 19.55. Poinformowałem o tym zamiarze kilku moich kolegów. I są to osoby, które są po różnych stronach obecnego sporu w partii.

Prezesa Kaczyńskiego też pan wtedy poinformował?

Jarosława Kaczyńskiego nie poinformowałem, bo nie uważałem tego - w tamtym stanie rzeczy - za potrzebne, wskazane i użyteczne. Część kolegów namawiała mnie, bym nie składał dymisji. A koledzy Ujazdowski i Zalewski powiedzieli: zróbmy to razem, bo mamy wspólny pogląd na funkcjonowanie partii.

Ujazdowski i Zalewski mają dokąd pójść. Mogą się znaleźć w PO, mogą próbować tworzyć razem z Marcinkiewiczem i Rokitą nowe ugrupowanie. Pan nie. Może dlatego został pan w PiS?

Znowu wrócę do wydarzeń sprzed dziesięciu lat. A gdzie miałem pójść, występując wtedy z AWS? Z mołojecką fantazją skoczyłem sobie w przepaść. Teraz nie występuję z PiS, bo to jest moja partia. W mechanizmach decyzyjnych, jakie teraz funkcjonują w PiS, się nie mieszczę. Ale nie jest to jeszcze powód, by opuszczać partię. I są teraz dwie możliwości. Albo mimo braku zmiany mechanizmów decyzyjnych PiS będzie działać efektywnie, dla dobra Rzeczypospolitej. To by oznaczało, że pomyliłem się w diagnozie i będę szarym członkiem partii, w dodatku przeżywającym własną porażkę intelektualną, a takie są dla mnie najboleśniejsze. Albo też postawiłem właściwą diagnozę i problemy, o których mówiliśmy w trójkę, niebawem wrócą. Jeśli okaże się, że miałem rację, wówczas znowu zajmę się partyjnymi działaniami, by dokonać zmian. Na razie stoję z bronią u nogi.
Źródło : Rzeczpospolita


Zmieniony przez - ziemon w dniu 2007-12-16 09:14:24
_______________________________
 
[cafewitteveen.files.wordpress.com/2011/09/b5rip.jpg?w=419&h=334]

Without data you are just another person with an opinion.

Specjalista -
[Powiadom mnie, jeśli ktoś odpowie na ten artykuł.]


Odpowiedzi jest na 2 strony.   | następną
 
Wybierz stronę:  
Przegląd tygodnia

>>>WYWIAD Z ...<<<

Strony: 1 2