FORUM INSOMNIA
zabawa imprezy problemy przemyślenia seks

∑ temat został odczytany 168390 razy ¬
 
ROZRYWKA | Zjawiska niewyjaśnione, nauka i historia
Polska grupa przestępcza 
[powiadom znajomego]    
Autor "Polska grupa przestępcza"   
 
gokacy
WARIAT
 Wysłana - 16 styczeń 2008 06:16        | zgłoś naruszenie regulaminu

Sprawdź swoje BMI





PERSHING

Andrzej K. (rocznik 1954) - legenda polskiego świata gangsterskiego. Pochodził z Ożarowa Mazowieckiego, miasteczka położonego niedaleko Pruszkowa. W policyjnych kartotekach notowany po raz pierwszy w wieku 17 lat.
Po ukończeniu szkoły zawodowej pracował w nieistniejącej dziś fabryce kabli i jeździł jako kierowca w "Transbudzie". Uprawiał także zapasy i grywał w miejscowej drużynie piłki nożnej KS OŻAROWIANKA.

Kariery sportowej nie zrobił. Większe sukcesy zaczął odnosić jako hazardzista: namiętnie grywał w karty i ruletkę; ogromne sumy stawiał podczas wyścigów konnych na Służewcu. Był także miłośnikiem zawodowego boksu i pięknych kobiet. Był przesądny i korzystał z usług jasnowidzów (m.in. jednego z najsłynniejszych w Polsce jasnowidzów - Krzysztofa J.).

W biznesie zaczął działać na początku lat 80. Pierwsze pieniądze zarobił w Niemczech, gdzie poznał m.in. NIKOSIA oraz BARANINĘ. Pod koniec lat 80. założył w Warszawie nielegalny dom gry stylizowany na lokale zachodnie. Zachodnie były również ceny: drogi bilet wstępu dawał klientowi prawo do darmowych posiłków i alkoholu. Sam PERSHING był krupierem przy ruletce. Od roku 1983 oficjalnie nie był nigdzie zatrudniony. W Ożarowie wybudował duży dom. Lubił jeździć luksusowymi samochodami. Był współzałożycielem kilku działających legalnie firm; w tym m.in. wytwórni płyt.

Na początku lat 90. PERSHING prawie każdego dnia miał swoje "godziny przyjęć"w dwóch warszawskich lokalach: na ostatnim piętrze GRAND HOTELU oraz w klubie GoGo w HOTELU POLONIA.

Wieczorem, 11 sierpnia 1994 roku na sopockim molo PERSHING został zatrzymany. Policjanci zatrzymali wraz z nim jeszcze 19 członków gangu pruszkowskiego. Po przewiezieniu do Warszawy PERSHING został oskarżony przez stołeczną prokuraturę o m.in. wymuszenie 40 tysięcy dolarów. To wtedy - według ustaleń jednego z policyjnych śledztw - "wypłynęłą" grupa Marka Cz. ps. RYMPAŁEK, który przejął kilku "żołnierzy" z grupy przebywającego w areszcie PERSHINGA.

W lutym 1996 roku warszawski Sąd Okręgowy skazał Andrzeja K. na 4 lata pozbawienia wolności za paserstwo, fałszowanie dokumentów oraz nielegalne odzyskanie długu. Więzienie PERSHING opuścił w sierpniu 1998 roku.

Sam PERSHING przeżył kilka zamachów na swoje życie. W jednym z nich w kwietniu 1994 roku przez pomyłkę został ranny ochroniarz PERSHINGA - Andrzej F. ps. FLOREK. W lipcu tego samego roku pod mercedesem PERSHINGA eksplodowała bomba domowej roboty. Pięć lat później - 5 grudnia 1999 roku w Zakopanem - dosięgły go trzy kule. Zmarł podczas reanimacji.

Okazało się, że zabójcą, który oddał śmiertelne strzały do PERSHINGA był Ryszard B. W zamachu brał też udział Ryszard N. (do tej pory poszukiwany międzynarodowym listem gończym po ucieczce z Aresztu Śledczego w Wadowicach).

18 lipca 2003 roku, po 9 miesiącach procesu Sąd Okręgowy w Nowym Sączu skazał Ryszarda B. na 25 lat więzienia za zabójstwo PERSHINGA. Mirosław D., ps. MALIZNA, który według prokuratury miał zlecić zastrzelenie PERSHINGA, otrzymał karę 10 lat pozbawienia wolności. Prokurator żądał dożywocia dla Ryszarda B., a dla Mirosława D. 15 lat więzienia. Według prokuratury, śmierć PERSHINGA była zabójstwem na zlecenie.







NIKOŚ

Nikodem S. (rocznik 1954) - "ojciec chrzestny" polskiej mafii samochodowej. Urodził się i dorastał w Gdańsku. Tam zaczynał karierę jako bramkarz w nocnym lokalu LUCYNKA - ulubionym miejscu spotkań półświatka oraz piłkarzy LECHII Gdańsk. Z wykształcenia był ogrodnikiem. Ukończył zasadniczą szkołę zawodową w Pruszczu Gdańskim.
Był także bramkarzem w gdyńskim MAXIMIE oraz ochroniarzem MECENASA - króla waluciarzy i paserów z Trójmiasta. Według ustaleń policji w połowie lat 70. Nikodem S. był cinkciarzem i założył pierwszą zorganizowaną grupę przestępczą zajmującą się przerzutem kradzionych samochodów z Niemiec i Austrii do Polski. Oficjalnie udowodniono mu paserstwo lub kradzież zaledwie ponad 20 samochodów. Prawdopodobnie jednak jego grupa mogła przemycić do Polski nawet kilka tysięcy (głównie luksusowych aut) pochodzących z kradzieży. Ich odbiorcami byli m.in. PRL-owscy dygnitarze. Samochody często sprowadzano na konkretne zamówienie klienta.

Na początku lat 80. NIKOŚ był sponsorem klubu piłkarskiego LECHIA Gdańsk. Był namiętnym kibicem tej drużyny. Na mecze przyjeżdżał MERCEDESEM 500. Po zdobyciu przez (wówczas trzecioligową) LECHIĘ w sezonie 1981/82 Pucharu Polski, NIKOŚ otrzymał z rąk ówczesnego prezydenta miasta tytuł "Zasłużonego dla Gdańska".

W połowie lat 80. NIKOŚ wyemigrował do Niemiec (wcześniej był tam pod koniec lat 70.) skąd nadal kierował przemytem kradzionych samochodów. Jego grupa była perfekcyjnie zorganizowana. Według wstępnych ustaleń policji dla NIKOSIA pracowało wówczas blisko 300 osób po dwóch stronach granicy: złodzieje, przemytnicy, właściciele "dziupli", fałszerze dokumentów i celnicy. Oficjalnie NIKOŚ mieszkał z pierwszą żoną w Hamburgu, gdzie był współwłaścicielem firmy SKOTEX i sklepu z elektroniką. W listopadzie 1986 roku NIKOŚ przeniósł się z Hamburga do Berlina. Tam, w roku 1989 został zatrzymany przez policję na "gorącym uczynku" podczas kradzieży luksusowego AUDI 90 COUPE. Otrzymał wyrok 1 roku i 9 miesięcy pozbawienia wolności i został osadzony w słynnym berlińskim więzieniu Moabit. Po niecałych trzech miesiącach podczas widzenia z młodszym bratem Markiem (4 grudnia 1989 roku) zamienił się z nim ubraniami i w ten sposób odzyskał wolność. Niemcy odkryli fortel po 90 dniach.

Do ojczyzny NIKOŚ powrócił nielegalnie przez Austrię na początku lat 90. W 1992 roku w Krakowie wymknął się z policyjnej obławy. W lipcu tego samego roku uciekł z policyjnego konwoju w Warszawie. Poszukiwany listem gończym, przez kilka miesięcy ukrywał się. Został zatrzymany w lutym 1993 roku na warszawskim Żoliborzu pod zarzutem posługiwania się fałszywym paszportem i ucieczkę z policyjnego konwoju. Skazany w 1993 roku na dwa lata. Wyszedł w lutym 1994 roku za dobre sprawowanie.

Po odzyskaniu wolności zaczął inwestować w legalne interesy, ale współpracował także m.in. z gangiem wołomińskim i Wiesławem N. ps. WARIAT. Był też znany z tego, iż należące do VIP-ów skradzione samochody odzyskiwał za darmo. W październiku 1996 roku przed gdańskim Sądem Wojewódzkim rozpoczął się proces NIKOSIA, oskarżanego przez prokuraturę o m.in. kierowanie grupą przestępczą zajmującą się kradzieżami samochodów.

W roku 1997 NIKOŚ wystąpił w filmie SZTOS - debiucie reżyserskim Olafa Lubaszenki. Nikodem S. zagrał w tym filmie epizod: witając się z Erykiem (granym przez Jana Nowickiego).

W piątek, 24 kwietnia 1998 roku, około południa, do gdyńskiej agencji towarzyskiej LAS VEGAS weszło dwóch zamaskowanych mężczyzn. Jeden z nich strzałami z bliskiej odległości zabił NIKOSIA. Prowadzone przez Prokuraturę Okręgową w Gdańsku śledztwo nie przyniosło rezultatów. Zabójcy ani ewentualnych zleceniodawców do tej pory nie schwytano. Postępowanie umorzono.

Niemiecki dziennikarz Werner Rixdorf napisał o NIKOSIU biograficzną książkę wydaną w 1993 roku w Berlinie: "Das steinerne Gesicht: Der Pate von Danzig Nikodem Skotarczak". Jej kilkutysięczny nakład rozszedł się błyskawicznie.

W roku 1996 powstał dokumentalny film telewizyjny o NIKOSIU zatytułowany: KRAINA ZŁUDZEŃ w reżyserii Wojciecha Szumowskiego.






SŁOWIK




Andrzej Z. (rocznik 1960, właściwie: Andrzej B. - obecne nazwisko
przyjął po żonie) pochodzi ze Stargardu Szczecińskiego. Z zawodu fryzjer.
Po raz pierwszy został skazany pod koniec lat 70. jako nastolatek. Był to wyrok 1,5 roku więzienia i wysoka grzywna. Karę odbywał m.in. w zakładzie karnym w podwłocławskim Mielęcinie. Po odsiedzeniu wyroku oraz grzywny, na spłacenie której nie było stać jego rodziców, wyszedł na wolność. Po 58 dniach ponownie zostaje zatrzymany, skazany na 4 lata pozbawienia wolności i umieszczony w jednym z najcięższych zakładów karnych w Polsce - w Czarnem. Wychodzi na warunkowe zwolnienie i ponownie jest na wolności tylko 2 miesiące. Kolejny wyrok i kolejna odsiadka. Na Boże Narodzenie w 1989 roku wyszedł na jedną z przepustek i do więzienia nie wrócił. Ukrywał się. Jednocześnie rozpoczął starania o ułaskawienie. Udało się. 18 października 1993 roku prezydent RP Lech Wałęsa podpisał dokument, którego publiczne ujawnienie w lutym 2001 roku wywołało medialną burzę i wszczęcie śledztwa.

Na początku lat 90. SŁOWIK (według ustaleń policji) zajmował się m.in. haraczami i okradał przemytników spirytusu. Ułaskawiony SŁOWIK inwestował również ogromne sumy w legalny biznes; jednym z takich interesów był jeden z warszawskich pubów. Jednocześnie piął się po szczeblach gangsterskiej kariery i znalazł się w tak zwanym "zarządzie" grupy pruszkowskiej. Latem 1996 roku pod blokiem, w którym mieszkał, eksplodowała bomba domowej roboty.

Rok później SŁOWIKA oskarżono o wymuszanie haraczu w wysokości tysiąca dolarów miesięcznie od właściciela jednej z restauracji na Żoliborzu. Sąd uznał jednak, że właściciel dawał SŁOWIKOWI pieniądze dobrowolnie. Kolejne śledztwo w sprawie SŁOWIKA zakończyło się poważniejszym oskarżeniem (chodziło o wymuszenie rozbójnicze) i jego zatrzymaniem. Jednak Andrzej Z. większość czasu spędził w szpitalu aresztu śledczego. W roku 1999 odzyskał wolność, przedstawiając sądowi zaświadczenie lekarskie, w którym znalazło się stwierdzenie, iż dalszy pobyt Andrzeja Z. w areszcie grozi trwałym kalectwem. Kiedy rok później - latem 2000 roku - zaczęto wyłapywać członków gangu pruszkowskiego, SŁOWIK ponownie zaczął się ukrywać. Kiedy policja wytropiła i zatrzymała m.in.: Leszka D. ps. WAŃKA, Janusza P. ps. PARASOL oraz Zygmunta R. ps. BOLO, rozpoczęto zakrojone na szeroką skalę poszukiwania SŁOWIKA.

W sierpniu 2001 roku ponownie zaczęło być głośno o SŁOWIKU w kraju. Powodem rozgłosu nie było jednak jego zatrzymanie. Sensacją okazało się wydanie przez obrońcę SŁOWIKA autobiograficznej książki gangstera "Skarżyłem się grobowi" (jej tytuł jest cytatem z krótkiego wiersza Juliusza Słowackiego). SŁOWIK podważał w niej m.in. wiarygodność zeznań MASY, obciążając go kilkoma poważnymi przestępstwami. W tym samym miesiącu, w programie POD NAPIĘCIEM, emitowanym na antenie TVN, widzowie mogli usłyszeć rozmowę telefoniczną reportera ze SŁOWIKIEM, który twierdził, że ukrywa się niedaleko Warszawy. Był to jednak blef. Na tropie Andrzeja Z. była już od dłuższego czasu specjalna policyjna grupa o kryptonimie ENIGMA. Okazało się, że SŁOWIK ukrywa się w Hiszpanii. 23 października 2001 roku o godzinie 7 nad ranem do willi w Casa Gaudia pod Walencją wkroczyli antyterroryści. Oprócz SŁOWIKA został wówczas zatrzymany Zbigniew Ś. ps. PYZA - bliski współpracownik Janusza T. ps. KRAKOWIAK.

W pierwszym tygodniu lutego 2003 roku hiszpański rząd wyraził zgodę na ekstradycję SŁOWIKA do ojczyzny. W czwartek 20 lutego specjalny samolot ze SŁOWIKIEM na pokładzie ląduje na stołecznym lotnisku Okęcie. Ponad rok później (26 kwietnia 2004 roku) warszawski Sąd Okręgowy skazał SŁOWIKA na karę 6 lat pozbawienia wolności. Proces się jednak nie odbył, ponieważ SŁOWIK oraz dwaj inni oskarżeni (Jerzy W. ps. ŻABA oraz Robert B. ps. BEDZIO) złożyli przez swoich obrońców wnioski o dobrowolne poddanie się karze. Sąd przychylił się do ich prośby, ale SŁOWIKA czekają następne procesy, w których jest jednym z oskarżonych.





MASA

Jarosław S. (rocznik 1962) - najsłynniejszy świadek koronny w Polsce. Dorastał na Żbikowie - w czasach PRL-u dzielnicy Pruszkowa o "złej sławie".
Jego ojciec był bokserem. Trenował w warszawskiej LEGII. Nie odnosił jednak większych sukcesów sportowych. Kiedy Jarosław S. miał dwa lata, ojciec porzucił rodzinę. Ciężar wychowania jedynego syna spadł na matkę, która pracowała w jednej z miejscowych fabryk. Zarabiała niewiele.

Po ukończeniu podstawówki Jarosław S. uczęszczał do Technikum Samochodowego w Grodzisku Mazowieckim oraz Zespołu Szkół Budowlanych w Pruszkowie. Później zajmował się m.in. handlem walutą pod miejscowym PEWEKSEM.

Na początku lat 90. zaczął brać udział w kradzieżach traków z papierosami i legalizacji samochodów pochodzących z kradzieży. Miał też określone "procenty" z zysków grup podporządkowanych "zarządowi" Pruszkowa. Były to m.in. wpływy z haraczy.

MASA był jednym z najbliższych przyjaciół Wojciecha K. pseudonim KIEŁBASA; przez pewien czas także jego ochroniarzem. Znał również PERSHINGA oraz NIKOSIA.

Od 1994 roku - jak przyznał przed kamerami ALFABETU MAFII - był agentem policyjnym. W latach 90. kilkakrotnie organizowano zamachy na jego życie. Jeden z nich - nieudany - miał miejsce na początku 1996 roku.

MASĘ zatrzymano 8 grudnia 1999 roku i przewieziono do Aresztu Śledczego w Wadowicach. Ponad pół roku później (w sierpniu 2000) uzyskał status świadka koronnego i zeznawał w procesach dotyczących m.in. działalności gangu pruszkowskiego.

Miejsce jego pobytu jest ściśle chronioną tajemnicą. Nie wiadomo gdzie wraz z ochroną z CBŚ przebywa on i jego rodzina.






WARIAT

Wiesław N. (rocznik 1946) - w mediach wymieniany najczęściej jako starszy brat Henryka N. ps. DZIAD. Domniemany boss grupy wołomińskiej. Znany z elegancji; miał sporą kolekcję garniturów.
Początki kariery Wiesława N. sięgają lat 70. Miał on wówczas - według ustaleń policji - zajmować się kradzieżami kieszonkowymi i cinkciarstwem. Później działał w grupie zajmującej się okradaniem fabrycznych magazynów. Kradł przede wszystkim srebro. Kiedy na początku lat 80. sprawa wyszła na jaw i trafiła na wokandę, WARIATOWI udało się (w niewyjaśnionych do dzisiaj okolicznościach) wyjechać do Niemiec. Stamtąd - do Kanady i ponownie do Niemiec. Aresztowany w Hamburgu za posługiwanie się fałszywym paszportem, wpłacił kaucję i nielegalnie wrócił do Polski. Tu, na początku lat 90., zaczął tworzyć struktury gangu wołomińskiego. WARIAT - według policyjnych ustaleń - miał przede wszystkim zajmować się organizowaniem przemytu spirytusu zza wschodniej granicy. Jednakże grupa wołomińska pośredniczyła w tym czasie również w sprzedaży kradzionych samochodów i w rozprowadzaniu fałszywych dokumentów oraz pieniędzy na dużą skalę.

Kiedy w połowie lat 90. doszło do zerwania dotychczasowej współpracy między Pruszkowem a Wołominem i rozpoczęła się słynna "wojna gangów", Wiesław N. zaczął inwestować w produkcję amfetaminy. 20 września 1995 roku w Woli Karczewskiej w niewielkim domu wybudowanym na działce należącej do WARIATA, policja rozbiła największą wytwórnię amfetaminy w Europie oraz zatrzymała chemiczkę, która współpracowała z gangiem. To od tamtego czasu WARIATA zaczęto nazywać również "amfetaminowym królem". WARIATOWI udało się jedynie udowodnić, że dostarczał chemikalia służące do produkcji narkotyków. O produkcję i handel oskarżono chemiczkę i jej konkubenta - mieszkańców i właścicieli domu.

Do legendy wołomińskiego półświatka przeszła historia o wykupieniu przez WARIATA części akt sprawy prowadzonej przeciwko niemu od woźnej jednego z warszawskich sądów. 20 grudnia 1996 roku w miejscowości Zakręt koło Warszawy doszło do nieudanego zamachu na życie WARIATA. Zamachowcy czekali obok jego domu i ostrzelali z broni maszynowej samochód, którym jechał.

WARIAT nie pozostawał dłużny swoim przeciwnikom. Był podejrzewany o zorganizowanie co najmniej dwóch zamachów na życie PERSHINGA. W jednym z nich (w kwietniu 1994 roku) został ranny FLOREK - ochroniarz Andrzeja K.

W piątek 6 lutego 1998 roku ok. godziny 21.10 WARIATA dosięgły kule. Kiedy wsiadał do swojego białego CHEVROLETA pod delikatesami przy ulicy Płowieckiej na warszawskiej Pradze-Południe, w jego stronę oddano serię z karabinu maszynowego. Zginął na miejscu. Był to trzeci - tym razem udany - zamach na jego życie. Jak ustaliła ekipa dochodzeniowo-śledcza, strzały oddano z jadącego ulicą samochodu. Wiesława N. trafił rykoszet. W samochodzie WARIATA zabezpieczono jego słynny notes oraz torebkę amfetaminy. Na miejsce zamachu przyjechał powiadomiony przez policję Henryk N. ps. DZIAD.

Tydzień później: 13 lutego około południa, Wiesława N. pochowano w rodzinnym grobowcu na Cmentarzu Bródnowskim w Warszawie. W uroczystościach pogrzebowych wzięło udział około 300 osób.

Prowadzący śledztwo w sprawie śmierci WARIATA policjanci ustalili, że był on z pewnością "mózgiem" grupy wołomińskiej w kwestiach dotyczących inwestowania brudnych pieniędzy oraz legalizowania większości interesów. Oficjalnie Henryk N. był m.in. właścicielem firmy budowlanej z siedzibą na terenie Rosji oraz kilku restauracji i dyskotek. Ponadto w trakcie prowadzonego śledztwa ustalono, że na zlecenie WARIATA działało dwóch znanych warszawskich prawników, którzy wyszukiwali dla niego tak zwane "dobre długi". Po ich wykupieniu WARIAT stał się m.in. wspólnikiem przynajmniej dwóch znanych stołecznych firm. Zapiski w notesie WARIATA (i kilka innych dokumentów zabezpieczonych przez policję podczas przeszukania jego mieszkania) posłużyły jako dowód przeciwko jego najbliższym. W maju 1999 roku policja zatrzymała Henryka N. ps. DZIAD oraz wdowę po WARIACIE - Ewę N.

Ponad pół roku wcześniej - 15 października 1998 roku - Prokuratura Wojewódzka w Warszawie umorzyła śledztwo w sprawie przyjmowania łapówek przez osoby pełniące funkcje publiczne, które były zapisane w słynnym notesie WARIATA. Zapiski były jednak zbyt enigmatyczne i śledztwo umorzono z powodu braku dowodów.


______________________________
 
Piłsudczyk.

 
gokacy
WARIAT
 Wysłana - 16 styczeń 2008 06:26      [zgłoszenie naruszenia]







DZIAD



Henryk N. (rocznik 1948) - domniemany boss grupy wołomińskiej. Urodził się na warszawskiej Pradze-Północ. Z rodzicami i trzema braćmi mieszkał i dorastał na Targówku.
Kiedy miał 13 lat, zmarł mu ojciec. Ciężar wychowania spadł na matkę, która pracowała przez kilkanaście godzin na dobę. Dla rodziny nastały ciężkie czasy biedowania. W l. 70. Henryk N. zajmował się sprzedażą złomu, rozwożeniem węgla i handlował (tak jak jego ojciec) na Różycu, czyli bazarze Różyckiego przy ulicy Targowej. Sprzedawał tam pyzy. Przez długi czas Henryk N. mieszkał na warszawskiej Pradze przy ulicy Okrzei. Tam też dorastało jego dwóch synów.

W połowie l. 90. prowadził legalne interesy: założył w Ząbkach kantor i lombard. Według policyjnych ustaleń DZIAD miał już wówczas zajmować się m.in. przemytem i nielegalną sprzedażą spirytusu. Po raz pierwszy DZIAD został zatrzymany w 1992 roku, kiedy wpadł "na gorącym uczynku" podczas przemytu spirytusu, ale sprawa nie znalazła swego finału w sądzie. Drugie zatrzymanie Henryka N. nastąpiło w lutym 1997 roku. 20 października tego samego roku warszawski sąd uznał go winnym czynnej napaści na policjanta i skazał na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Zaledwie 9 dni później DZIAD został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat za nieumyślne spowodowanie śmierci dwóch robotników na nielegalnej budowie obok swojego domu w Ząbkach. Jego brat - Wiesław N. pseudonim WARIAT - zginął 6 lutego 1998 roku w Warszawie na parkingu obok delikatesów przy ulicy Płowieckiej.

26 maja 1999 roku nad ranem DZIAD został zatrzymany w swoim domu w podwarszawskich Ząbkach. Antyterroryści bez jednego wystrzału weszli na teren posesji. Decyzję o zatrzymaniu Henryka N. podjęto dzień wcześniej wieczorem w biurze do walki z przestępczością zorganizowaną Komendy Głównej Policji. O trzeciej nad ranem rozkaz zatrzymania DZIADA otrzymała brygada antyterrorystyczna.

W specjalnie strzeżonym konwoju Henryk N. został przewieziony do Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku. DZIADA oskarżono m.in. o kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą oraz o przemyt i handel narkotykami. Wyrok w tej sprawie został wydany 24 stycznia 2001 roku. Białostocki sąd skazał DZIADA na 7 lat pozbawienia wolności i 40 tysięcy złotych grzywny. Pozbawił go również praw publicznych na trzy lata. DZIADA uznano winnym dwóch czynów: podżegania do zabójstwa Leszka D. ps. WAŃKA oraz zlecenia napadu na małżeństwo R. spod Warszawy. Sąd odrzucił jeden z głównych zarzutów prokuratury i nie uznał Henryka N. przywódcą gangu. Dodatkowo DZIAD będzie musiał odsiedzieć jeszcze dwa lata za obrazę sądu i prokuratora podczas rozprawy.

Przed kamerami ALFABETU MAFII DZIAD stwierdził, że być może więzienie uratowało mu życie...

Według opinii sąsiadów z Ząbek DZIAD żył skromnie. Jeździł samochodami średniej klasy, a przed zatrzymaniem w maju 1999 roku był posiadaczem kilkunastoletniego MERCEDESA i CHEVROLETA VOYAGERA. Samochodu nigdy nie prowadził sam; zawsze zabierał ze sobą kierowcę. DZIAD również ubierał się w niewyszukany sposób: najczęściej nosił spodnie od dresu i bawełniane podkoszulki.

W roku 2001 Tomasz Lengren ukończył dokumentalny film telewizyjny DZIAD DOMNIEMANY.

W roku 2003 ukazała się autobiograficzna książka ŚWIAT WEDŁUG DZIADA z podtytułem: SENSACJE XXI WIEKU.









MANIEK vel KLEPAK

Marian K. (rocznik 1947) - jedna z "mocniejszych" postaci gangu wołomińskiego. Ojciec Jacka K. ps. KLEPAK. Nie ukończył szkoły podstawowej. Z zawodu tokarz.
Mieszkał w Wołominie. Oficjalnie był właścicielem nieistniejącego już kantoru i lombardu przy ulicy Targowej na warszawskiej Pradze-Północ. Pierwsze przestępstwa popełniał jeszcze jako nastolatek. Mając 17 lat trafił po raz pierwszy do więzienia. Przed sądem odpowiadał jeszcze parokrotnie; m.in. za napady i włamania. Jednak jego "specjalnością" stały się porwania dla okupu.

11 lipca 1994 roku w podwarszawskich Łomiankach doszło do porwania 22-letniego Dariusza K. - syna Czesława K. ps. CEBER, bliskiego współpracownika DZIADA. Za uwolnienie chłopaka porywacze żądali 200 tysięcy dolarów. Czesław K. rozmawiając z porywaczami był przekonany, że rozmawia z gangsterami z Pruszkowa. Sprawa odbiła się szerokim echem w mediach. Rodzina porwanego zorganizowała nawet specjalną konferencję prasową w kantorze DZIADA w Ząbkach. Już po uwolnieniu Dariusza K. okazało się, że był on przetrzymywany na działce pod Radzyminem, której właścicielem był MANIEK. Porywacze używali także należącego do niego telefonu komórkowego. Ponadto okup został im przekazany przez Mariana K.

Na początku sierpnia 1994 roku MANIEK zgłosił się do dziennikarzy GAZETY WYBORCZEJ i udzielił im wywiadu, w który wspomniał m.in. o tym, że nie ma nic wspólnego ze ściąganiem haraczy od restauratorów na warszawskiej Starówce i że oferuje policji "załatwienie sprawy w pół godziny".

25 stycznia 1995 roku MANIEK został zatrzymany przez policję pod Świnoujściem. W oddalonym o kilkanaście kilometrów od miasta pensjonacie LAGUNA Marian K. i jego pięciu kompanów przetrzymywało, torturowało i groziło śmiercią Janowi G. Policjanci zatrzymali porywaczy tuż przed południem. W zajmowanym przez nich pokoju odnaleziono pistolet CZ kaliber 9 mm, a w łazience ukryty magazynek z bronią. W kwietniu stołeczna policja zatrzymała innych członków grupy MAŃKA (w tym także jego syna - Jacka). Podczas rozpoczętego procesu w sprawie porwania Jana G. większość rozpraw nie mogła się odbyć ze względu m.in. na zły stan zdrowia MAŃKA. On sam - dzięki zaświadczeniu lekarskiemu - opuścił areszt.

31 marca 1999 tuż po godzinie 13 do restauracji GAMA na warszawskiej Woli weszło trzech zamaskowanych bandytów. W lokalu siedzieli wówczas: MANIEK, Ludwik A. ps. LUTEK oraz Mariusz Ł. ps. OSKAR, Piotr S. ps. KURCZAK i Olgierd W. (ŁYSY). Mężczyźni siedzieli przy oknach, które wychodzą na ulicę Staszica. Nie byli uzbrojeni. Bandyci otworzyli ogień bez ostrzeżenia. Jak wynikało z ustaleń ekipy dochodzeniowo-śledczej, każdy z zabójców używał innej broni: pistoletu, karabinu maszynowego i myśliwskiej dubeltówki. Po wykonaniu wyroku mężczyźni wyszli z GAMY, wsiedli do srebrnego poloneza, w którym siedział kierowca i odjechali z miejsca zdarzenia. Według świadków jeden z zabójców mówił po rosyjsku. Po krwawym zabójstwie w GAMIE policjanci zatrzymali i przesłuchali kilkudziesięciu świadków. O zlecenie zabójstwa podejrzewano Karola S. ps. KAROL. Do tej pory sprawa najkrwawszego zamachu w "wojnie gangów" pozostała niewyjaśniona.








PARASOL

Janusz P. (rocznik 1955) - według prokuratury i zeznań świadków koronnych jeden z członków tak zwanego "zarządu" Pruszkowa.
Urodził się w Pruszkowie. Dorastał na Żbikowie (dzielnicy Pruszkowa) gdzie jego ojciec prowadził niewielki warsztat elektryczny. Po ukończeniu szkoły podstawowej uczęszczał do technikum wieczorowego o specjalizacji: mechanika maszyn. Amatorsko uprawiał boks i kulturystykę. Próbował również swoich sił w Robotniczym Klubie Sportowym URSUS. Trenował tam podnoszenie ciężarów.

Po raz pierwszy trafił do więzienia w połowie lat 70. za kradzież. Karę odbywał w Zakładzie Karnym w Barczewie. W listopadzie 1977 odzyskał wolność. Pod koniec lat 70. związany z grupą Ireneusza P. pseudonim BARABASZ - legendarnego przywódcy gangu pruszkowskiego, zajmującego się przede wszystkim włamaniami do mieszkań i kradzieżami samochodów. W grudniu 1978 roku ponownie zatrzymany i skazany na 8 lat. Na wolności od 1986 roku.

6 lipca 1990 roku PARASOL uczestniczy w strzelaninie w motelu GEORGE w Ruścu koło Nadarzyna. Zostaje tam ranny. Oskarżony w procesie dotyczącym tego zdarzenia, zostaje przez sąd uniewinniony ze względu na niewystarczający zebrany w śledztwie materiał dowodowy.

Jednym z najbliższych przyjaciół PARASOLA był (zmarły niedawno) Ryszard P. pseudonim KRZYŚ. W pierwszej połowie lat 90. Janusz P. założył i prowadził razem z nim w Brwinowie restaurację i dyskotekę KASKADA. W jednej z lokalnych gazet ukazywała się reklama tego lokalu pod hasłem: U NAS NAJBEZPIECZNIEJ!

6 czerwca 1999 roku około godziny 10.15 w Pruszkowie miał miejsce zamach na życie PARASOLA. Do idącego ulicą Wojska Polskiego Janusza P. podszedł nieznany sprawca i oddał w jego kierunku kilka strzałów. Trzy z nich okazały się celne: dwa w plecy i jeden w rękę. Po zamachu Janusz P. miał operację przeszczepu uszkodzonych nerwów. Sprawca zamachu do tej pory pozostaje nieznany.

25 sierpnia 2000 roku nad ranem Janusz P. został zatrzymany podczas wielkiej akcji przeprowadzonej przez Centralne Biuro Śledcze. Przedstawiono mu zarzuty kierowania zbrojnym związkiem przestępczym. Wraz z PARASOLEM zatrzymano wówczas około 20 osób. Wśród nich: Leszka D. ps. WAŃKA oraz Zygmunta R. ps. BOLO. Za trzema innymi członkami gangu: Andrzejem Z. ps. SŁOWIK, Ryszardem Sz. ps. KAJTEK i Mirosławem D. (MALIZNA) prokuratura rozesłała listy gończe.

Proces oskarżonego Janusza P. i tak zwanego "zarządu" Pruszkowa rozpoczął się 18 września 2001 roku. Podstawą aktu oskarżenia były zeznania świadków koronnych; wśród nich: MASY. 29 maja 2003 roku zapadł wyrok. Mirosław D. - MALIZNA - został skazany na 7 lat i 3 miesiące pozbawienia wolności. Kary po 7 lat więzienia otrzymali: Janusz P. - PARASOL, Zygmunt R. - BOLO i Ryszard Sz. - KAJTEK. Wyrok 6,5 roku ma odsiedzieć Leszek D. ps. WAŃKA. Rok później Sąd Apelacyjny utrzymał orzeczone wyroki w całości.









RYMPAŁEK

Marek Janusz Cz. (rocznik 1963) - urodzony w Warszawie przywódca jednej z najsłynniejszych grup przestępczych stolicy połowy lat 90.
Po ukończeniu szkoły podstawowej był zatrudniony między innymi jako uczeń w zakładzie jubilerskim. Według ustaleń śledztwa grupa RYMPAŁKA "wypłynęła" w sierpniu 1994 po aresztowaniu PERSHINGA. Wówczas - według policji - gang pruszkowski podzielił się na kilka grup, a RYMPAŁEK został szefem "żołnierzy" PERSHINGA, którzy przeszli do jego gangu.

W grupie RYMPAŁKA panowała ściśle określona hierarchia i dyscyplina. To on planował każdą akcję grupy, dzielił pracę i pieniądze (w domowym komputerze prowadził nawet "rejestr księgowy") i decydował o inwestowaniu zdobytych środków w nielegalne interesy. Z haraczy pobieranych z agencji towarzyskich wypłacano "pensje" dla ściągających te pieniądze, wynagradzano "pracowników ochrony" (wynagrodzenie wypłacano w dolarach) oraz korumpowano funkcjonariuszy z Komendy Stołecznej Policji. RYMPAŁEK realizował także "pomoc penitencjarną" dla osób przebywających w zakładach karnych oraz przekazywał pieniądze ich rodzinom.

Pierwszym przestępstwem grupy, które znalazło się w akcie oskarżenia, było pobicie w 1994 roku młodego mężczyzny w nieistniejącym już klubie bilardowym HOOKIE-POOKIE w Warszawie. 25 lutego 1995 roku w Ostrzyzkowiźnie (niedaleko Nowego Dworu Mazowieckiego) członkowie gangu RYMPAŁKA sterroryzowali 2 policjantów i porwali radiowóz. Niespełna tydzień później ludzie RYMPAŁKA dokonali w Sękocinie napadu na autokar z wycieczką jadącą do Stambułu. Postrzelono wówczas kierowcę, a pasażerom zabrano pieniądze i kosztowności. 17 lipca 1995 roku klientowi jednego z banków przy ul. Puławskiej w Warszawie skradziono kilkadziesiąt tysięcy złotych. Karabin, którego użyto podczas napadu, ukryto w wózku dziecięcym porzuconym przez bandytów przed wejściem do banku. Na przełomie września i października 1995 roku w Warszawie na polecenie RYMPAŁKA porwano Grzegorza W. Bito go, przypalano miotaczem ognia i nagrano cale zdarzenie na kasetę VHS. O podobnym zdarzeniu opowiedział podczas śledztwa jeden z ludzi RYMPAŁKA - Remigiusz P. Członkowie grupy byli do dyspozycji "szefa" 24 godziny na dobę. W przypadku niesubordynacji RYMPAŁEK nakładał na swoich ludzi "kary pieniężne". Remigiusz P. za uszkodzenie samochodu RYMPAŁKA został przez niego uderzony krzesłem barowym i musiał zapłacić 250 mln (starych) złotych.

28 listopada 1995 na warszawskim Ursynowie dokonano napadu na konwój ZOZ przy ulicy Zamiany 13: skradziono wówczas 1.201.988 złotych. Skok był perfekcyjnie przygotowany i wykonany. Na miejscu zdarzenia zabezpieczono jednak sporo śladów pozostawionych przez bandytów. Media donosiły o "napadzie stulecia".

Od marca do listopada 1996 roku aresztowano większość członków gangu. Samego RYMPAŁKA zatrzymano 11 kwietnia o godzinie 10 rano.

15 września 1998 roku Sąd Wojewódzki w Warszawie (po 9 miesiącach procesu i blisko 40 rozprawach) wymierzył RYMPAŁKOWI karę 10 lat pozbawienia wolności za dowodzenie zorganizowaną grupą przestępczą i pobicie cztery lata wcześniej studenta w warszawskim klubie bilardowym. Sędziowie wydali wyrok na podstawie złożonych podczas śledztwa zeznań "skruszonych gangsterów", mimo że wszyscy na sali sądowej je później odwołali. Podczas tego samego procesu RYMPAŁEK został uniewinniony od zarzutów kierowania największymi napadami przypisywanymi gangowi, m.in. na autokar polskich turystów jadących do Turcji i na konwój z pieniędzmi dla warszawskiego ZOZ. Pozostałych kilkunastu gangsterów sąd skazał na kary od 15 do 1,5 roku więzienia. Dwóch podejrzanych uniewinniono.

16 października 2000 roku Sąd Apelacyjny w Warszawie utrzymał wyrok 10 lat więzienia dla RYMPAŁKA. Gangsterowi udowodniono kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą. Sąd Apelacyjny zdecydował też, że RYMPAŁEK będzie ponownie sądzony za czyny, od których popełnienia uniewinnił go sąd pierwszej instancji.








OCZKO

Marek M. (rocznik 1954, właściwie: Marek K. - obecne nazwisko przyjął po żonie) - pochodzi z robotniczej dzielnicy Szczecina. Przez wiele lat był bramkarzem w nocnych lokalach, m.in. w Małej Scenie Rozrywki. W latach 90. uchodził za rezydenta grupy pruszkowskiej na terenie Pomorza Zachodniego.
Używał także pseudonimów: PREZES i DYREKTOR. W latach 80. na Żelechowie - dzielnicy, w której dorastał - poznał Marka D. ps. DUDUŚ oraz Jacka P. ps. ŚLEPAK. Miejscowa prasa ukuła nawet znacznie później określenie: "chłopcy z ulicy Żabiej". Do legendy szczecińskiego półświatka przeszło rzekome sprzedanie przez OCZKO na początku lat 90. TIR-a z papierosami, w którym (jak się później okazało) były paczki wypełnione trocinami.

Według policji i prokuratury grupa OCZKI rozpoczęła działalność w pierwszej połowie lat 90. Początkowo jego ludzie mieli opanować miejscowy rynek handlu narkotykami i ściąganie haraczy. Później mieli się także zajmować przerzutem kokainy. Według policyjnych ustaleń to grupa OCZKI nadzorowała tzw. północny szlak przemytu tego narkotyku. Z czasem grupa zaczęła inwestować w legalne i półlegalne interesy. Jednym z nich miała być agencja towarzyska prowadzona w centrum Szczecina "pod przykrywką" innego lokalu.

Poważnym konkurentem OCZKI na terenie Szczecina miał być - według policji - Leszek K. ps. KASZA, który zasłynął z tego, iż założył legalną firmę ochroniarską zajmującą się "opodatkowaniem" miejscowych agencji towarzyskich i hoteli. To właśnie ustalenia ze śledztwa przeciwko KASZY oraz egzekucje wykonane na Agnieszce B. (zamieszanej w handel narkotykami) oraz na Wiktorze F. (rezydencie białoruskich grup przestępczych) pozwoliły w dużej mierze na postawienie grupy OCZKI przed sądem.

Początkiem końca grupy OCZKI okazało się jednak - według prokurator Barbary Zapaśnik - krótkie pismo, które wpłynęło do szczecińskiej prokuratury, "z którego wynikało, że osoba, która ma aktualnie już prowadzone postępowanie przed sądem, chce złożyć zeznania i powiedzieć o wszystkim, co jest jej wiadome na temat właśnie tej grupy przestępczej. I to w zasadzie było wszystko i od tego niejako zaczęła się cała sprawa, a było to w maju 97 roku." Prokuratura wszczęła śledztwo, które zakończyło się aktem oskarżenia oraz zatrzymaniami w lutym 1998 roku większości członków grupy OCZKI.

Przed kamerami ALFABETU MAFII Marek M. powiedział m.in.: "Zostałem pomówiony dlatego, że nie zapłaciłem okupu. To znaczy szantaż... Nie uległem szantażowi, gdzie CZARNY żądał ode mnie pół miliona marek, bo w innym wypadku będzie mnie pomawiał. Kiedy odmówiłem - właśnie mnie pomówił i na tej podstawie zostałem zatrzymany."

Pytany przed sądem o majątek OCZKO odpowiadał, że dorobił się ciężką pracą w Niemczech. Publicznie twierdził, że brzydzi się narkotykami. Według policji OCZKO był ekspertem od przemytu, równym CARRINGTONOWI. Do niego miała należeć większość przemytniczych "bramek" na zachodniej granicy.

OCZKO lubi dobrą kuchnię. Już po zatrzymaniu, do Aresztu Śledczego w Szczecinie przy ulicy Kaszubskiej donoszono mu na specjalne zamówienie dania z najlepszych miejscowych restauracji.

Aktualnie OCZKO jest jednym z oskarżonych w procesie gangu Janusza T. ps. KRAKOWIAK, który toczy się przed Sądem Okręgowym w Katowicach.






KRAKOWIAK

Janusz T. (rocznik 1963) - według prokuratury przywódca jednej z najbrutalniejszych zorganizowanych grup przestępczych w Polsce lat 90. Z zawodu ślusarz-spawacz.
Urodził się w Krakowie. Dorastał w Nowej Hucie i tam ukończył szkołę zawodową. Początki jego "kariery" sięgają końca lat 70. - trenował wówczas dżudo, a wspólnie z innymi osobami zaczął dokonywać napadów rabunkowych. W wybranych restauracjach na terenie Nowej Huty wyszukiwano pijanych mężczyzn, a po wyjściu z lokalu zabierano im pieniądze, zegarki i ślubne obrączki. Ofiary były zastraszane i niejednokrotnie bite. Grupę operacyjnie określono wtedy "bandą Śledzia" - od pseudonimu jednego z kolegów Janusza T.

W latach 80. KRAKOWIAK (który nie poniósł za swoje czyny odpowiedzialności karnej) handlował wódką pod dyskoteką FAMA w Nowej Hucie oraz walutą pod kantorami i hotelami krakowskimi. Według policyjnych ustaleń Janusz T. nie zrezygnował wówczas z "organizowania" rozbojów. To on wskazywał ofiarę, to on zbierał ludzi (często wychodzących z więzienia recydywistów, którzy potrzebowali gotówki) i to on dzielił łupy. Zazwyczaj brał połowę z tego, co odbierano ofierze. Ustalono, że KRAKOWIAK niejednokrotnie brał sam udział w napadach. Znany był w nowohuckim półświatku z siły fizycznej (ofiary obezwładniał zaciskając ręce na krtani przeciwnika bądź też zakładając tak zwanego nelsona). Jego zdolności przywódcze oraz charyzma sprawiły, że mógł odwołać praktycznie każdy zlecony wcześniej przez siebie napad.

Według ustaleń policji i prokuratury w końcu lat 80. zmieniły się metody i zakres działania grupy zorganizowanej przez KRAKOWIAKA. Gang przeniósł się na Śląsk i zaczął dokonywać brutalnych napadów i zuchwałych kradzieży. Grupa była znakomicie zorganizowana. Prowadzący śledztwo policjanci ustalili, że KRAKOWIAK tworząc swój gang wzorował się na strukturach mafii włoskiej (całowanie bossa w rękę nie było dla członków gangu niczym upokarzającym). Janusz T. dbał o swoich ludzi, którzy trafiali za kraty: udzielał pieniężnych pożyczek rodzinom tymczasowo aresztowanych bądź skazanych, wysyłał paczki i załatwiał adwokatów.

Na początku lat 90. Janusz T. za zgodą NIKOSIA zaczął pośredniczyć w handlu kradzionymi samochodami. KRAKOWIAKA interesowały tylko droższe marki aut, które odbierali od niego bezpośrednio Rosjanie. Grupą zajmującą się handlem samochodami "rządził" Jacek M. ps. MARCHEWA. Na przełomie lutego i marca 1992 roku na granicy z Ukrainą doszło do wpadki kilku samochodów przewożonych dla KRAKOWIAKA.

W tym samym czasie - według policyjnych ustaleń - grupa KRAKOWIAKA ściągała również haracze oraz zajmowała się handlem narkotykami. Najpoważniejsze zarzuty prokuratorskie dotyczą ośmiu zabójstw (a grupę podejrzewa się o kilkanaście innych). Jedną z pierwszych zbrodni gangu miało być dokonane 16 października 1991 roku zabójstwo właściciela kantoru ze Stalowej Woli. Niespełna trzy lata później - 15 lutego 1994 roku w Sosnowcu - zastrzelono małżeństwo właścicieli kantoru (z policyjnych ustaleń wynika, że było to zabójstwo na zlecenie). Do jednej z najgłośniejszych zbrodni (o której dokonanie bądź zlecenie podejrzewani są członkowie gangu KRAKOWIAKA) było zabójstwo 28-letniego Andrzeja F. - mistrza Polski w kick-boxingu - do którego doszło 23 listopada 1996 roku w Krakowie.

W styczniu 1997 roku KRAKOWIAK wraz z trzema swoimi kompanami zostaje zatrzymany i tymczasowo aresztowany. Prokuratura Wojewódzka w Katowicach stawia mu zarzuty związane z handlem kradzionymi samochodami w pierwszej połowie lat 90. na terenie Sosnowca. Po dwóch tygodniach Janusz T. opuszcza areszt wpłacając kaucję w wysokości 10 tysięcy złotych. Do dziś nie do końca jasne są okoliczności tak szybkiego odzyskania przez niego wolności (prokuratura prowadzi w tej sprawie odrębne postępowanie). Pewne jest natomiast to, iż po opuszczeniu aresztu wzrosła pozycja KRAKOWIAKA w środowisku gangsterskim. Zrodziła się legenda, że jest nietykalny. Przez kolejne dwa lata KRAKOWIAK buduje gangsterskie imperium: w świecie przestępczym Śląska jest numerem jeden. Rozszerza strefy wpływów, a w gangu utrzymuje surową dyscyplinę stosując system brutalnych i konsekwentnie stosowanych kar.

W poniedziałek i wtorek: 18 i 19 stycznia 1999 roku policja zatrzymuje 18 członków gangu oraz samego KRAKOWIAKA. Po dwóch latach 20 lutego 2001 roku przed Sądem Okręgowym w Katowicach rozpoczyna się trwający do dziś proces.









CARRINGTON

Zbigniew M. (rocznik 1966) - przemytniczy król Dolnego Śląska. Nazywany również "królem spirytusu". Miał wykształcenie zasadnicze zawodowe. Był miłośnikiem kulturystyki i kolarstwa górskiego. W Zgorzelcu miał zarejestrowane firmy transportowe.
Przez policję i prokuraturę uznawany za bossa zorganizowanej grupy przemytniczej, która działała na zachodniej granicy Polski od początku lat 90. Największy przemyt trwał od sierpnia 1997 roku do 26 września 1998 r. Nielegalny biznes był precyzyjnie zorganizowany. Jego ludzie obstawiali boczne drogi. Tamtędy wiódł tajny szlak przerzutowy. Na leśnych polanach towar przeładowywano z TIR-ów na TIR-y. Wszystko po to, aby zmylić tropy pogoni. Grupa liczyła ponad 30 ludzi: gangsterzy, kierowcy, spece od logistyki i podsłuchiwania niemieckich służb granicznych, ale też przekupieni pracownicy polskiej Służby Granicznej i dozorcy pilnujący mostu technicznego na Nysie Łużyckiej we wsi Sękowice.

31 sierpnia 1998 roku około godziny 15.00 w Zawidowie, przy wejściu do klatki schodowej bloku, gdzie mieszkał CARRINGTON wybuchła bomba. Zbigniew M. został ranny. Według ustaleń policji ładunek został zdetonowany drogą radiową. Wybuch bomby uszkodził również schody w bloku. Strażacy wyprowadzali mieszkańców wyższych pięter po drabinach. Nikt poza CARRINGTONEM nie odniósł obrażeń. On sam w wyniku wybuchu miał poparzoną rękę, klatkę piersiową i twarz oraz uszkodzone oko. Po zrobieniu opatrunku i krótkim pobycie w szpitalu, CARRINGTON został przesłuchany przez policję i wrócił do domu.

Był to trzeci zamach na jego życie. Podczas dwóch wcześniejszych (do których doszło w 1997 roku) do CARRINGTONA strzelano. Wówczas także został ranny. Być może próba zabójstwa CARRINGTONA miała związek z wcześniejszym nieudanym zamachem na Sebastiana K. ps. RYŻY. W południe 27 lipca 1998 roku do stojących na chodniku przy ulicy Grodzkiej w Jeleniej Górze RYŻEGO oraz jego dwóch "ochroniarzy" podjechał ciemny VOLKSWAGEN GOLF, z którego oddano strzały. Cała trójka została ranna. Najcięższe obrażenia odniósł Sebastian K., któremu napastnik przestrzelił płuca. Do dziś nie ustalono, kto strzelał.

W nocy z 26 na 27 września 1998 roku CARRINGTON został zatrzymany podczas wielkiej obławy zorganizowanej po dużej przemytniczej akcji na nieczynnym przejściu granicznym w Sękowicach. Przemycano tamtędy wówczas kilka TIR-ów ze spirytusem. O zorganizowanie kontrabandy oskarżono CARRINGTONA. Sąd Rejonowy w Krośnie Odrzańskim wydał w poniedziałek 28 września trzymiesięczny nakaz jego aresztowania.

Dzień później w Lubaniu doszło do wybuchu kolejnej bomby. Okazało się, że od eksplozji skonstruowanego przez siebie ładunku we własnym mieszkaniu zginął 29-letni Marek W. Nie ustalono, kto miał być celem przygotowywanego przez niego zamachu i gdzie miała być podłożona bomba. Policja podejrzewała, że być może Marek W. skonstruował bombę podłożoną niespełna miesiąc wcześniej przy wejściu do bloku CARRINGTONA.

W siedmiu zamachach: od maja do listopada 1998 roku zginęło na terenie województwa jeleniogórskiego 13 osób, a siedem zostało rannych. Prasa nadała im miano "wojny zgorzeleckiej". Sprawców większości zabójstw nie udało się ustalić do dnia dzisiejszego. W akcie oskarżenia prokuratura nie zarzuciła Zbigniewowi M. jakiegokolwiek udziału w tych zdarzeniach.

CARRINGTON przez półtora roku konsekwentnie odmawiał składania wyjaśnień. Sąd przedłużał mu areszt. Kiedy Zbigniew M. zorientował się, że wyjaśnienia składają jego wspólnicy, obciążając go poważnymi przestępstwami, zaczął mówić.

Z ustaleń operacyjnych wynikało, że grupa CARRINGTONA miała powiązania z Pruszkowem i Wołominem oraz że kontaktowała się z NIKOSIEM. Sam CARRINGTON podczas przesłuchań zaprzeczał, by łączyły go z jakąkolwiek grupą przestępczą nielegalne interesy... Prokuratura we współpracy z Urzędem Kontroli Skarbowej ustaliła również, że przemytnicza działalność grupy CARRINGTONA przyniosła Skarbowi Państwa z tytułu nie zapłaconych ceł i podatku akcyzowego straty w wysokości blisko 155 milionów złotych.

Po wpłaceniu kaucji w wysokości 200 tysięcy złotych, wiosną 2000 roku Zbigniew M. opuścił areszt. Wkrótce potem podczas jazdy rowerem górskim uległ poważnemu wypadkowi. Od tamtego czasu nie może mówić. Jest schorowanym człowiekiem





_______________________________
 
Piłsudczyk.

 
gokacy
WARIAT
 Wysłana - 16 styczeń 2008 06:36      [zgłoszenie naruszenia]

Piotr Wróbel

43-letni dziś Piotr W., najmłodszy major w polskiej policji, niegdyś szef wydziału XV CBŚ. To on w połowie lat 90. pozyskał "Masę" (czyli filmowego "Blachę") jako policyjnego informatora. Jarosław S. był jego wtyczką w mafii. Po kilku latach Piotr W. w atmosferze pomówień podobno sam odszedł z policji.

Najpierw zrobiono z Niego wielkiego bohatera, a później bezterminowo zawieszono w obowiązkach Policyjnych i ostatecznie wyrzucono z Policji....

Prowadził całą akcję pozyskania Masy jako świadka koronnego, to on spotykał się z nim prowadził negocjacje, naklaniał i zdobywał informacje. Po uzyskaniu statusu świadka koronnego przez Masę, i kilkukrotnej zmianie władz w Policji, Piotr W. został uznany za osobę dużego ryzyka która przeszła na "ciemną stonę" i następnie wydalony z Policji. Obecnie toczy się w Jego sprawie dochodzenie. Masa próbował mimo statusu świadka koronnego za wiedzą i zgodą Piotra W. dalej prowadzić swoje ciemne drobne interesy co nie do końca wyszło im na dobre.

Zdjęcie Piotra W. pochodzi z rozmowy z Piotrem Pytlakowskim z programu Alfabet Mafii.



33-leta - Postrzelony 23 sierpnia przed południem, zdołał samodzielnie powiadomić policje, zaraz po postrzeleniu gdy wysiadał ze swojego samochodu marki mercedes.
Ranny po przewiezieniu do szpistal podanny został operacji, obrażenia okazały się jednak śmiertelne.
Według świadków sprawca był jeden, po oddaniu kilku strzałów oddalił się z miejsca zdarzenia pieszo.

- Nie wykluczamy, że tłem mogły być porachunki - zaznaczyła Kędzierzawska. Jak dodała, policjanci ustalają, z jakiej broni strzelano i czy ktoś pomagał sprawcy.



Paweł Niewiadomski(syn Dziada) ps. "Mrówa" był m.in. oskarżony o udział w awanturze i pchnięcie nożem 25-letniego Artura G. w dyskotece Acapulco w 1997 r. We wrześniu 2004 r. został jednak uniewinniony przez Warszawski Sąd Rejonowy. Media pisały, że jego majątek szacowany jest na milion dolarów, a on sam stoi na czele gangu złodziei samochodów - nie udowodniono mu jednak przestępczej działalności.







Małgorzata Rozumecka

Studentka resocjalizacji.
Skazana później na dożywocie za udział w zamordowaniu dwóch dealerów Ery, idąc dalej tym tropem w rzeczywistości tą panią zgwałcili Kaskadzie (w BRWINOWIE pod Warszawą - thx poziomka) Krzysiek z Parasolem dlatego odpowiada zgwałconej kelnerce z Odwróconych.

Postać wzorowana na rozumeckiej występują także w serialu Pitbull odcinku 10 - sytacja przedstawiona jest w taki sposób, że różnicę są naprawdę niewielkie...






















Zjawisko przestępczości zorganizowanej będzie istniało, bo to jedyny sposób na zarabianie szybkich i wielkich pieniędzy

Pojawiła się równo 10 lat temu, obchodzi właśnie urodziny. Przez kilka pierwszych lat była bezimienna - politycy upierali się, że w Polsce żadnej mafii nie ma. Chrztu dokonali dopiero dziennikarze. Z właściwą tej profesji skłonnością do przesady ogłosili wszem i wobec, że oto narodziła się nad Wisłą rodzima odmiana cosa nostry, camorry i triady. Brutalna, chciwa i groźna. To dziennikarze wprowadzili do społecznego obiegu nazwy: Pruszków, Wołomin, Otwock. Przez 10 lat polscy mafiosi wykonywali swój fach w poczuciu bezkarności. Rabowali, przemycali, mordowali - a wszystko w świetle jupiterów i bez skrępowania. Nawet jak trafiali za kraty, to na krótko. Ostatnie akcje policji, aresztowania bossów Pruszkowa, procesy Dziada, Oczki, Krakowiaka i wielu innych pozwalają sądzić, że czas bezkarności już się skończył. Dlaczego jednak tak długo to trwało? Dlaczego pozwolono, aby przez całą dekadę polskie mafie rosły w siłę, bogaciły się i obracały brudnymi pieniędzmi?



PIOTR PYTLAKOWSKI



Opowiemy dzisiaj o polskiej mafii na przykładzie najpotężniejszej tego typu rodzimej organizacji - gangu pod nazwą Pruszków.

Można spierać się o nazewnictwo - czy to już mafia, czy zaledwie przestępczość zorganizowana. Można dyskutować na temat statystyki - ilu tak naprawdę członków liczą przestępcze struktury. Ale jedno jest pewne: gangsterskie grupy wysoce zorganizowane zagrażają porządkowi prawnemu. Z raportu MSWiA wiadomo, że naliczono mniej więcej 400 takich grup. Wiemy, że z Pruszkowem w szczytowym okresie (lata 1994/95) współpracowało około tysiąca gotowych na wszystko tzw. żołnierzy. Armie innych gangów też były liczne. W sumie szacuje się, że przez grupy przestępcze przewinęło się przynajmniej 50 tys., a niektórzy eksperci twierdzą, że nawet 100 tys. osób, a więc prawie dwukrotnie więcej niż wynosi pojemność wszystkich polskich więzień. Stały trzon polskich gangów ma 5 tys. przestępców.

Mafie zmonopolizowały przemyt spirytusu, papierosów i narkotyków, prowadzą nielegalne rozlewnie alkoholu i wytwórnie amfetaminy. Wzorem gangsterów amerykańskich z lat 30. wymuszają haracze od kupców, restauratorów, właścicieli agencji towarzyskich, a nawet znanych biznesmenów. Napadają na TIR-y, kradną samochody osobowe, obrabowują konwoje z gotówką. Prowadzą rozległe interesy. Nie płacą jednak podatków, a mimo to nigdy mafijnych bossów nie spotkała żadna dolegliwość ze strony kontroli skarbowej.

Nie pytano ich, jakie jest źródło pochodzenia pieniędzy, za które wybudowali luksusowe wille i nabyli eleganckie samochody. Pershing, ojciec chrzestny grupy pruszkowskiej, indagowany przez dziennikarza, skąd ma tyle pieniędzy, odrzekł, że to efekt szczęśliwej ręki do hazardu. Po prostu częściej wygrywa niż przegrywa. Inspektorowi skarbowemu takie wyjaśnienie pewnie by nie wystarczyło, ale żaden inspektor Pershinga o czystość jego pieniędzy nie pytał.

O możliwościach finansowych mafii opinia publiczna dowiadywała się przy okazji porwań. Za syna osławionego Dziada, uważanego za lidera mafii wołomińskiej, porwanego przez Pruszków, zażądano 100 tys. dolarów - okup prawdopodobnie wpłacono, bowiem syn Dziada niebawem został uwolniony. Potem stawki wzrosły nawet do pół miliona dolarów. Mafia jest szczególnie szczodra, kiedy chce pozbyć się konkurencji. Za zabicie brata Dziada, Wiesława N. ps. Wariat, Pruszków oferował początkowo (w 1994 r.) 50 tys. dolarów. Podobno zastrzelono go w końcu za pięciokrotność początkowej stawki. Życie dwóch oficerów policji z Centralnego Biura Śledczego liderzy Pruszkowa wycenili ponoć na milion dolarów. Tyle mieli oferować killerom wyszkolonym przez wielokrotnego mordercę Roberta K. ps. Ciolo. Co ciekawe, kilka miesięcy temu właśnie miliona dolarów zażądali dowódcy Pruszkowa za ochronę od jednego ze znanych biznesmenów. Pieniędzy nie dostali, biznesmen obawia się jednak, że mogą ponowić propozycję.

Wojna o strefy

Polska mafia narodziła się w 1990 r. jednocześnie w dwóch miejscach - okolicach podwarszawskiego Pruszkowa i w środowisku Polaków przebywających w Niemczech. W Pruszkowie gang zorganizowali wychowankowie słynnego w czasach PRL bandyty Barabasza.

W Niemczech skrzyknęli się złodzieje samochodów na czele z Nikodemem S., zwanym Nikosiem. Ambicje kierowania organizacją miał co prawda niejaki Zbigniew N., ale konkurenci podłożyli w jego aucie bombę i N. zamachu nie przeżył.

Nikoś, szalenie barwna postać, w latach 70. był bramkarzem w gdyńskim Maximie. Potem wyspecjalizował się w kradzieży aut zachodnich. W 1986 r. pojawił się w Hamburgu, gdzie otworzył sklep z elektroniką, ale była to tylko przykrywka. Nadal kradł auta, ale już na skalę przemysłową. Aresztowany uciekł z niemieckiego więzienia. Wrócił do Gdańska i tam niebawem wyrósł na szefa podziemnego światka. W 1998 r. zastrzelił go killer wynajęty przez ludzi z Pruszkowa. W całym kraju trwała wówczas wojna gangów. Trup słał się gęsto. Na samym tylko Dolnym Śląsku w walkach o kontrolę nad przejściem granicznym w Zgorzelcu zanotowano 16 śmiertelnych ofiar gangsterskich porachunków.

Po zabójstwie Nikosia i jego dawnego ochroniarza Szwarcenegera oraz sukcesie w bitwie zgorzeleckiej Pruszków tryumfował. Można zaryzykować twierdzenie, że wyrósł na największą i najbardziej niebezpieczną przestępczą strukturę w Polsce. Poza Krakowem, gdzie jak dotychczas nie udało się ludziom z Pruszkowa zdobyć większych wpływów, podwarszawski gang opanował kraj. W większych miastach jego interesów pilnują (pilnowali?) rezydenci. Siatka jest szczelna i precyzyjnie skonstruowana. Być może do dzisiaj gang rósłby w siłę, gdyby nie przerost ambicji poszczególnych pruszkowskich watażków. Początkowo działali zgodnie, ale szybko zaczęli rywalizować o wpływy.

Czerwona kartka od Kiełbasy

Pierwszą ofiarą wewnętrznej konkurencji był Zbigniew K. ps. Ali. Na bossa grupy namaścił go osobiście Barabasz. Według policjantów Ali miał szczęście w nieszczęściu. Koledzy nie pozbawili go życia, a jedynie odsunęli na boczny tor. - Został wyautowany - twierdzi funkcjonariusz rozpracowujący gang pruszkowski na początku lat 90. Być może dzięki temu ma dzisiaj spokój, nie ścigają go policyjni antyterroryści i może bez obaw zajmować się interesami (do niedawna prowadził sklep z alkoholem i dwa magazyny meblowe).

Wojciech K. ps. Kiełbasa miał mniej szczęścia. W 1996 r. został zastrzelony na ulicy w Pruszkowie. Zginął z ręki kompanów, bo, jak mówi były żołnierz gangu, chciał wyrosnąć za wysoko. Kiełbasa był człowiekiem ambitnym, dbał też o własny wizerunek. W 1994 r. niżej podpisany napisał w "Życiu Warszawy" na podstawie informacji uzyskanej od kolegi Kiełbasy (redakcja uruchomiła specjalny telefon dla czytelników, którzy chcieliby podzielić się swoją wiedzą o gangsterach, co ciekawe, dzwonili głównie sami mafiosi, donosili na siebie nawzajem), że o Wojciechu K. kumple mówią pogardliwie: penis. Następnego dnia zatelefonował osobiście Kiełbasa i zaprotestował: - Jaki penis? Za tego penisa daję ci czerwoną kartkę. Wiesz co to znaczy? Już nie żyjesz! Groźby już nie zdążył zrealizować, bo ktoś inny jemu wręczył czerwoną kartkę.

Bez wątpienia za wysoko wyrósł Andrzej K. ps. Pershing. Chciał jednoosobowo decydować o Pruszkowie. Nasz rozmówca, biznesmen, który znał Pershinga, twierdzi, że ten zamierzał wejść w legalne interesy, zrezygnować z dotychczasowej działalności.

- To był inteligentny człowiek - ocenia biznesmen. Dzisiaj już wiemy, że 5 grudnia 1999 r. wyrok na Pershingu prawdopodobnie wykonał inny "inteligentny" człowiek, były biznesmen Ryszard Bogucki, poszukiwany międzynarodowym listem gończym (według naszych informacji przebywa w Meksyku). Ale zleceniodawcą w imieniu Pruszkowa miał być Mirosław Danielak ps. Malizna, człowiek z najbliższego kręgu Pershinga.

Agentura wybiera wolność

Według policji bandą pruszkowską dowodzi sześcioosobowy zarząd: Leszek D. ps. Wańka, Zygmunt R. ps. Bolo, Janusz P. ps. Parasol (cała trójka już w areszcie) i Andrzej Zieliński ps. Słowik, Mirosław Danielak ps. Malizna (brat Wańki) oraz Ryszard Szwarc ps. Kajtek (poszukiwani listem gończym). Niższe piętro w hierarchii gangu zajmują: Żaba, Pawlik i Jąkaty. Wcześniej ze struktur wypadli m.in.: Wojciech B. ps. Budzik (odsiaduje wyrok za morderstwo), Czesław B. ps. Dziki (siedzi za napady na TIR-y), Marek K. ps. Oczko (proces w Szczecinie). Jarosław S. ps. Masa, po śmierci Pershinga postanowił zmienić front - podobno współpracuje z policją, licząc na status świadka koronnego.

Charakterystyczne, że wszyscy wyżej wymienieni działali w gangu od początku. Dziki, Parasol i Budzik w 1990 r. wpadli w policyjną zasadzkę w motelu George, ale do więzienia wtedy nie trafili - policja źle zebrała dowody. Bolo, Kiełbasa i Parasol brali udział w nieudanej akcji w Siestrzeniu (1990 r.), kiedy Pruszków próbował zrabować pieniądze należące do rosyjskiej mafii. Pawlik, Kajtek i Dziki napadali na TIR-y. Zmieniały się konfiguracje i sprawy, a ludzie zawsze ci sami. Dlaczego więc przez lata pozostawali bezkarni?

Bezkarność to może niewłaściwe określenie. Większość bandytów była przecież wielokrotnie karana. Ali ma na koncie 8 wyroków skazujących. Pawlik usłyszał wyrok skazujący go na 10 lat więzienia. Dziki - karany 9 razy w sumie na 33 lata więzienia. Parasol - skazany pięciokrotnie. Ale za kratami siedzieli krótko, korzystali z warunkowych zwolnień z powodu złego stanu zdrowia, przerw w odbywaniu kary. Adwokaci mafii używali wszelkich dostępnych kruczków prawnych, aby zapewnić swoim klientom wolność. Byli skuteczni.

Nasi policyjni rozmówcy twierdzą, że trzon Pruszkowa stanowiła agentura SB i milicji. - Dzisiaj już wiemy - mówi jeden z policjantów - że na początku lat 90. niektórzy gangsterzy pruszkowscy byli specjalnie chronieni. Ich polisą bezpieczeństwa miała być obietnica składania donosów na konkurencję, a szczególnie na bandytów przybywających ze Wschodu.

Pruszków umiejętnie korzystał z uprzywilejowanego statusu. Co pewien czas podrzucano policji informacje o nielegalnych rozlewniach alkoholu (w tym czasie banda zarabiała olbrzymie pieniądze na przemycie i fałszowaniu wódki). - Ich bezkarność wynikała też z naszej słabości - przyznaje policjant. Brakowało odpowiednich narzędzi prawnych, które dzisiaj już obowiązują: instytucji świadka incognito i koronnego, przesyłki kontrolowanej, prowokacji policyjnej. Nie wolno było używać tzw. przykrywkowców (policjantów przenikających w struktury mafii).

Ale działali przykrywkowcy w drugą stronę. - Istniały nieformalne powiązania - przyznaje nasz rozmówca. - W skrócie mówimy, że eksczwórka działała na dwa fronty.

Eksczwórka to dawni pracownicy IV wydziału Służby Bezpieczeństwa (rozpracowywanie Kościoła), którzy przeszli weryfikację i pozostali w policji.

- Wcześniej pracowali na zasadzie: zakoleguj się z księdzem - opowiada policjant. - Mieli to we krwi, spoufalili się z mafią.

Jeden z eksczwórkowców ze Szczecina, podejrzewany o współpracę z Pruszkowem, zmarł niedawno na zawał. Podobno był w miarę czysty, nie donosił mafii, a tylko zanadto się zakumplował.

Inna forma spoufalania trwa do dzisiaj. Policjanci, szczególnie z jednostek specjalnych, chętnie po godzinach dorabiają do skromnych pensji jako bramkarze w dyskotekach i nocnych klubach. Tam spotykają gangsterów, są z nimi na bliskiej stopie, w końcu mafiosi występują w roli klientów nocnych lokali, a klient nasz pan.

Jeden z pracowników Komendy Głównej popadł ostatnio w kłopoty, bo zbytnio spoufalił się z Jarosławem S. ps. Masa. Bywał z gangsterem na wódeczkach, odwiedzał go w domu. - Wydaje się, że robił tak z głupoty - mówi policjant z KG. - Może myślał, że jest taki sprytny i wyciągnie z Masy jakieś ekstra informacje.

Sprawę bada prokuratura w Olsztynie. Śledztwo wyjaśni, kto tak naprawdę wyciągał wiadomości - policjant od Masy czy na odwrót.

Banda pcha się do rządu

W języku prawniczym polskie mafie noszą miano związków o charakterze zbrojnym (za kierowanie takim związkiem grozi 8 lat więzienia, za udział - 5 lat). Ale kryminolodzy dostrzegają pewne cechy upodabniające polskie organizacje przestępcze do struktur mafijnych. Gangsterzy nawiązują kontakty z wpływowymi politykami, biznesmenami, dziennikarzami. Korumpują prawników i lekarzy (którzy wystawiają im fałszywe zaświadczenia o złym stanie zdrowia). Próbują prać brudne pieniądze inwestując je w legalne przedsięwzięcia. Bez wątpienia nie są to już zwykłe bandy skrzykujące się w celu dokonania skoku na kasę - jak w PRL - ale tajne, przestępcze przedsiębiorstwa, mające ambicje wywierania wpływu na struktury władzy.

Trzymajmy się przykładu Pruszkowa. W 1990 r. grupa pruszkowska wpadła na szatański koncept umieszczenia swojego człowieka na wysokim stanowisku w Ministerstwie Budownictwa. Prawdopodobnie chodziło o dostęp do informacji i możliwość wywierania wpływu na decyzje.

Pruszków chciał zarabiać prowadząc fikcyjne budowy luksusowych osiedli mieszkaniowych (kilka tego typu przewałek udało im się dokonać). Kandydatem mafii został Wojciech P., właściciel spółki budowlanej, ale policja zamiar udaremniła. Dwa lata później ten sam Wojciech P. próbował otworzyć w Katowicach salon gry w bingo. Wśród członków spółki powołanej do prowadzenia tego przedsięwzięcia były też znane z kronik kryminalnych nazwiska pruszkowiaków: Kiełbasy, Masy i Parasola. Rzecz całą miała uwiarygodnić obecność w tym towarzystwie niejakiego Konstantego C., znanego reżysera telewizyjnego, ale - znów po interwencji policji - spółce odmówiono zgody na otworzenie salonu.

Nasz rozmówca z KGP twierdzi, że do jednego z pierwszych rządów solidarnościowych grupa próbowała przeforsować na wysokie stanowisko w resorcie finansów biznesmena Jerzego K., przyjaciela samego Pershinga. I ten zamiar nie powiódł się.

Niektórzy twierdzą, że Pruszków miał jednak silne możliwości wpływu na poczynania władzy. W czasach koalicji SLD-PSL szefem GUC był Ireneusz S., bliski znajomy Pershinga (poznał go przez Bogusława B. z Art-B). To przecież sytuacja wymarzona dla przestępczej organizacji - szczelności granic pilnuje przyjaciel przemytników, do tego - jak twierdzą wtajemniczeni - zadłużony u mafiosów.

Równie dogodna - z punktu widzenia mafii - była pozycja innego jej przyjaciela, posła Tadeusza K. z Radomia (najpierw PC, potem BBWR), założyciela fundacji Bezpieczeństwo. Fundacja sponsorowała radomską policję za pieniądze ludzi mających na pieńku z prawem. Tadeusz K. miał bezpośredni dostęp do informacji interesujących mafię - działał jako członek Politycznego Komitetu Doradczego przy ministrze spraw wewnętrznych. To on poręczył za innego przyjaciela Pershinga - Stanisława M., kiedy aresztowano go pod poważnymi zarzutami. W 1995 r. Tadeusz K. był jednym z szefów kampanii prezydenckiej kandydata Marka Markiewicza. Dwa lata później zginął w wypadku drogowym pod Puławami.

Jak widać z powyższego, człowiekiem, który miał najwięcej przyjaciół we wpływowych sferach, był Pershing. Bywalec sopockiego festiwalu piosenki, znajomy artystów, zapalony kibic bokserski (sam był w młodości zapaśnikiem i piłkarzem), zakumplowany z samym Andrzejem Gołotą. Przyjaźnił się m.in. z Bogusławem B., b. szefem Art-B. Po śmierci Pershinga mafia pruszkowska utraciła wielu wpływowych znajomych.

W rytmie disco polo

Pershing w ostatnich latach chciał się ulegalnić. Na Wybrzeżu otworzył firmę produkującą płyty CD. Inwestował też w fabrykę kożuchów (prawdopodobnie tę w Kurowie, gdzie prezesem zarządu jest Bogusław B.). Ale to nie Pershing wymyślił patent na legalne (paralegalne?) inwestycje.

W 1990 r. punktem spotkań członków grupy pruszkowskiej była hurtownia cytrusów DAK w Ożarowie. Należała do braci D. Wańka i Malizna posiadali też oficjalnie zarejestrowaną firmę doradztwa podatkowego na Saskiej Kępie w Warszawie. O ile hurtownia handlowała cytrusami, to doradcza spółka braci D. była typową przykrywką.

Z działalnością Pruszkowa policja wiąże niebywały rozkwit muzyki disco polo. Mafia inwestowała w wytwórnie płytowe, lansowała piosenkarzy, opłacała znanych telewizyjnych dziennikarzy muzycznych.

W 1993 r. pruszkowscy liderzy Parasol i Pawlik przejęli od Gminnej Spółdzielni w podwarszawskim Brwinowie restaurację Kaskada. Przez pewien czas organizowali w niej dyskoteki. Reklamowali się nawet w lokalnym tygodniku. Reklama zawierała ich fotkę na tle Kaskady oraz napis: "U nas najbezpieczniej".

Leszek D. ps. Wańka próbował wymusić od legalnych właścicieli warszawski klub Dekadent. Lokal zyskał sławę po imprezie, na której wspólnie biesiadowali dziennikarze "Teleekspressu" i mafiosi.

Poważnym przedsięwzięciem Pruszkowa, już pod przywództwem Wańki, był udział w produkcji wódki Kremlowska. Oficjalnym właścicielem tej marki jest wytwórnia wódek w S., ale Pruszków rozlewał Kremlowską we własnej tajnej fabryczce. Miał dostęp do odpowiednich butelek i etykiet, ich Kremlowska niczym nie różniła się od oryginalnej. Do tego stopnia, że szła na eksport w ilościach przebijających produkcję legalnej wytwórni w S. Centralne Biuro Śledcze prowadzi dochodzenie, które być może ujawni, kto z pracowników prawdziwej fabryki alkoholu współpracował z Wańką.

Małe mniej groźne

Ostatnie aresztowania dokonane przez CBŚ sugerują, że organa ścigania ostro wzięły się do roboty, ale nawet policja nie ma złudzeń. Zjawisko przestępczości zorganizowanej będzie istniało, bo to jedyny sposób na zarabianie szybkich i wielkich pieniędzy. Być może zmienią się jedynie struktury organizacji mafijnych. Znikną potężne mafie wzorowane na włoskich, japońskich, czy amerykańskich. Przyjmie się model zachodnioeuropejski - liczne, luźno ze sobą powiązane małe grupy.

- Z małym łatwiej walczyć - uważa Paweł Biedziak, rzecznik KGP.



Wyrok na mafię Lublin

Toczy się proces grupy Mumosa (związanej z Pruszkowem). Rzeszów Proces grupy Kwiatka i Prezesa (jak wyżej). Łódź Proces tzw. Ośmiornicy, główni oskarżeni: Materac, Kłos i Mikser. Grupa Popeliny po nieprawomocnym wyroku, trwa postępowanie w II instancji. Łódzcy przestępcy związani są z Pruszkowem. Poznań Proces gangu Grubego (luźno związany z Pruszkowem). Katowice Toczy się proces grup Krakowiaka i Sandokana (bliski związek z grupą pruszkowską). Holender czeka na proces (killer wynajmowany m.in. przez Pruszków). Bydgoszcz Procesy Donbasa i Księcia. Zielona Góra Carington i jego ludzie w areszcie czekają na proces (gang blisko związany z Pruszkowem). Trójmiasto W areszcie siedzi Zachar (związany z Pruszkowem). Białystok Proces wołomińskiej grupy Dziada, Henryka N. i Siwej, Ewy N., wdowy po bracie Dziada, Wariacie. WARSZAWA Po wyrokach są już gangsterzy pruszkowscy i wołomińscy: Kikir, Kasza, Yoggi, Budzik, Dziki, Rympałek, Szczur. W areszcie przebywają: Wańka, Bolo i Parasol. Rozpisano listy gończe m.in. za: Słowikiem, Kajtkiem, Malizną, Pawlikiem, Żabą i Jąkatym. Masa prawdopodobnie został świadkiem koronnym i zeznaje na dawnych kolegów. Szczecin Trwa proces rezydenta Pruszkowa Marka K. ps. Oczko.




Lista poległych

Janusz S. ps. Dzik zginął od kuli we własnej knajpie w Otwocku w 1994 r. Wojciech K. ps. Kiełbasa zginął od kuli pod sklepem w centrum Pruszkowa w 1996 r. Artur G. ps. Kręciłapka zginął w lipcu 1997 w zamachu bombowym na warszawskiej Pradze. Czesław K. ps. Cerber (kasjer Dziada) zginął w zamachu bombowym 13 marca 1995. Zbigniew Sz. ps. Simon zginął od kuli w Będzinie, pod własną knajpą Zielone Oczko w 1999 r. Andrzej G. ps. Junior w 1998 r. zastrzelony w podziemnym przejściu pod warszawskim hotelem Marriott. Janusz K. ps. Malarz zginął od kuli przed swoim domem w Międzylesiu w grudniu 1998 r. Wiesław N. ps. Wariat zginął od kuli w lutym 1998 r. Nikodem S. ps. Nikoś zginął od kuli w Gdyni w klubie Las Vegas 24 kwietnia 1998 r. Wiesław K. ps. Szwarceneger zastrzelony w Gdańsku 5 maja 1997 r. Marian K. ps. Klepak i Ludwik A. ps. Lutek zastrzeleni wraz z trzema innymi gangsterami z grupy wołomińskiej w kwietniu 1999 r. w barze Gama na warszawskiej Woli.
_______________________________
 
Piłsudczyk.

 
gokacy
WARIAT
 Wysłana - 16 styczeń 2008 06:43      [zgłoszenie naruszenia]


Jeremiasz Leszek B.: "Der Bulle" alias "Baranina"
(aut:Adam Romer)



W słoneczne popołudnie 5 lipca 2001 r. na przedmieściach Gramatneusiedl, małego miasteczka niedaleko Wiednia, nagle zaroiło się od policyjnych wozów. Wyjeżdżającego z eleganckiej posesji terenowego nissana otoczyli policjanci austriackiej jednostki specjalnej - w czarnych kominiarkach, z długą bronią. Błyskawicznie wyciągnęli z auta i skuli kajdankami Jeremiasza Leszka B., w Polsce znanego pod gangsterskim pseudonimem "Baranina", w Austrii nazywanego "Der Bulle", co znaczy "Byk", a potocznie -


Dzień później przesłuchał go austriacki prokurator i postawił mu zarzut zlecenia zabójstwa Jacka Dębskiego. - Jeremiasz B. odmówił zeznań, ale mamy mocne dowody - zapewniał nas wtedy Peter Waldinger z żandarmerii Dolnej Austrii, jednostki nadzorującej aresztowanie. Być może tak skończyła się jedna z najdziwniejszych przestępczych karier Europy Środkowo-Wschodniej.

Po pierwsze - przemyt

Leszek B. (tak go nazywajmy, bo nie używał pierwszego imienia) przyjechał do Austrii w 1978 r. Miał wtedy 33 lata. Z informacji operacyjnych polskiej policji wiadomo, że wcześniej zajmował się kradzieżą i przemytem samochodów jako bliski współpracownik "Nikosia" - nieżyjącego już Nikodema S., króla polskich przemytników samochodów. Obaj pochodzili z Wybrzeża.

Męski, postawny, atrakcyjny dla kobiet, a i sam nieobojętny na ich wdzięki. - Maniery miał takie, że mógłby być prezydentem - opowiadała w śledztwie Inka. Potwierdzony jest fakt, że był konsulem honorowym Liberii w słowackiej Bratysławie, ale nie udało nam się ustalić, jak do tego doszło. Nie maniery wyrobiły mu jednak opinię w przestępczym półświatku, lecz pieniądze i bezwzględność.

Pierwszym legalnym interesem B. w Austrii był mały, upadający warsztat samochodowy kupiony na początku lat 80. Warsztat wykonywał prace lakiernicze i blacharskie, a poza tym, jak twierdzi dziś policja austriacka, służył jako "dziupla" dla kradzionych aut. Potem przyszły inwestycje w lokale rozrywkowe w Wiedniu i okolicach. Na bramkach stali polscy gangsterzy. W środku Polki, Rosjanki, Ukrainki tańczyły go-go.

Od początku lat 90. nazwisko B. przewijało się w związku z podejrzanymi interesami w Polsce lub gdy mówiło się o działalności polskiego podziemia przestępczego na terenie Austrii i Niemiec. Policja uznawała "Baraninę" za wiedeńskiego rezydenta gangu pruszkowskiego. Sami "Pruszkowiacy" mówili śledczym, że interesy gangu i Leszka B. na siebie nie zachodziły. Działali obok.

Wedle austriackiej policji głównym źródłem jego zysków był wielki przemyt obłożonych wysoką akcyzą towarów - alkoholu, papierosów i elektroniki. Wpadł dwa razy - w 1990 r. - przy przemycie z Czechosłowacji do Polski alkoholu wartego ponad cztery miliony złotych. Poszukiwany listem gończym w 1994 r. został ujęty w Belgii i wydany Polsce. Nie przyznał się. Wyszedł z aresztu dzięki sfałszowanemu zaświadczeniu o zaburzeniach psychicznych i oficjalnie więcej w Polsce się już nie pokazał.

Ale przemytem zajmował się nadal. W 1995 r. skazany został w Niemczech za gigantyczny szmugiel papierosów. Dostał wyrok w zawieszeniu, bo poszedł na współpracę z organami ścigania i wydał wspólników.

Polska policja uważa, że mniej więcej w tym czasie zaczął przez podstawionych ludzi wykupywać grunty pod budowę domów i supermarketów. Z osławionym "Pershingiem", uważanym za przywódcę gangu pruszkowskiego, którego spotykał podczas walk bokserskich Andrzeja Gołoty w USA, miał nawet omawiać wspólne inwestycje w nieruchomości w USA i Argentynie.

Po drugie - agent

Przez lata sukcesy w "interesach" zapewniała mu współpraca z austriacką policją rozpoczęta w połowie lat 90. Leszek B. pomagał rozpracowywać wschodnioeuropejskie gangi działające w Austrii i Niemczech. Zwalczał przy okazji swoją konkurencję. Metoda była prosta - gdy dawał policji cynk o transporcie konkurencji, w tym samym czasie jego tiry przewoziły lewy towar przez inne przejście graniczne.

- Rzeczywiście pan B. był długoletnim informatorem EDOK (Grupa do Zwalczania Zorganizowanej Przestępczości) - przyznaje sędzia Frederick Lendl, rzecznik prasowy Sądu Krajowego w Wiedniu, przed którym wkrótce stanie Leszek B. Również nasz informator z austriackiej prokuratury, a także inspektor Robert Sturm, rzecznik austriackiego MSW, przyznają, że "Baranina" był cennym informatorem służb austriackich i niemieckich. Miał świetne rozeznanie w działających na terenie Europy Zachodniej gangach pochodzących ze Wschodu. To właśnie jemu Austriacy i Niemcy zawdzięczają likwidację kanału przerzutowego papierosów z Azji do Wielkiej Brytanii.

Pierwszym punktem zwrotnym w podejściu Austriaków do "Baraniny" było odkrycie, że może on mieć związek z produkcją tabletek ***tasy w Polsce, których magazyn odkryto w Wiedniu. W grudniu 2000 r. przejęto 170 tys. tabletek narkotyku, rozbito wytwórnię pod Skarżyskiem oraz zatrzymano część polskiej siatki rozprowadzającej narkotyk w wiedeńskich dyskotekach.

Równocześnie okazało się, że kilku austriackich policjantów, którzy prawdopodobnie byli przez B. opłacani, próbowało ulokować go w amerykańskim programie ochrony świadków. Miało to ochronić go przed zemstą innych gangsterów i ewentualnym aresztowaniem.

- W zeszłym roku skazano dwóch funkcjonariuszy EDOK, trzeci czeka jeszcze na proces, oskarżony m. in. o zatajenie dowodów przeciw B. i próbę chronienia go za wszelką cenę - mówi austriacki prokurator, proszący o zachowanie anonimowości. I te informacje potwierdza sędzia Lendl.

- Przy tej okazji nowy szef austriackiej policji kryminalnej postanowił zakończyć tę kompromitującą współpracę - wyjaśnia jeden z naszych wiedeńskich rozmówców.

Po trzecie - zleceniodawca

Po aferze z narkotykami policja w Wiedniu założyła Leszkowi B. podsłuch. Po śmierci Dębskiego rozpoczęto też bliższą współpracę z polskimi organami ścigania. Okazało się, że na kilkanaście dni przed morderstwem B. wybrał z konta, które miał wspólnie z Dębskim w wiedeńskim banku, ponad 5 mln 880 tys. szylingów (ok. 1 mln 250 tys. zł).

Podsłuchy, bilingi rozmów telefonicznych tworzą sieć poszlak otaczających "Baraninę". Wynika z nich m.in., że w dniu zabójstwa Dębskiego Leszek B. wielokrotnie rozmawiał i z Inką, i z "Saszą". Tuż przed momentem zbrodni i tuż po nim dzwonił do nich na przemian, co kilka minut. Prokurator w akcie oskarżenia przywołuje ostatnią rozmowę Inki z B. przed zabójstwem. "Baranina" miał prosić ją, by wyszła z Dębskim z restauracji na 5-10 minut, i polecić, by zjadła kartę SIM od swojego telefonu komórkowego.

Pojawiają się spekulacje, że Dębskiego można było ostrzec - austriaccy policjanci uzyskali informacje o szykującym się morderstwie, ale nie przekazali ich polskim kolegom. - To dziennikarskie sensacje. Absolutnie wykluczam taką możliwość - zaprzecza inspektor Sturm. Podobnie mówi nasz informator z prokuratury wiedeńskiej. - W nagranych rozmowach nie padają słowa "idź i zabij" - relacjonuje.

Kluczowym dowodem przeciwko "Baraninie" są zeznania Haliny G., która towarzyszyła Dębskiemu w dniu jego śmierci. - Dowody zebrane przez policję są bardzo wątpliwe. Mój klient jest niewinny. Udowodnimy, że Halina G. kłamie - zapowiada dr Karl Bernhauser adwokat Leszka B., jeden z najdroższych obrońców we Wiedniu.

- Jeśli B. okaże się winny, grozi mu dożywocie. Jeśli by się jednak przyznał do winy, kara nie może być wyższa niż 20 lat więzienia - informuje przedstawiciel wiedeńskiej prokuratury. Wyroku można się spodziewać jeszcze w tym roku.



_______________________________
 
Piłsudczyk.

 
gokacy
WARIAT
 Wysłana - 16 styczeń 2008 06:45      [zgłoszenie naruszenia]

Polska pruszkowska (ten tekst siakiś stary ) ciekawostka

Mafia wybuchła w Polsce 15 lat temu. Skąd się wzięła? Z zapyziałego pruszkowskiego Żbikowa, z podwarszawskich Ząbek, z ulicy Żabiej w Szczecinie, z miasteczka Zawidów pod Zgorzelcem. Wychynęła z mrocznych zaułkówod początku brutalna, żarłoczna i żądna krwi. To o niej ta cykliczna opowieść.
Piotr Pytlakowski

Rok 1990 - pierwsze głośne strzały. Najpierw 29 maja na szosie katowickiej w miejscowości Siestrzeń z pędzącego samochodu wyrzucono ciała dwóch zastrzelonych mężczyzn. Tak skończyli Lulek i Słoń. Szóstego lipca w motelu George przy tej samej szosie policja zorganizowała zasadzkę na sześciu pruszkowiaków, którzy próbowali wymusić okup za auto ukradzione pewnemu Polakowi z niemieckim paszportem. Towarzyszył mu policjant w cywilnych ciuchach, udający ochroniarza. Gangsterzy zaatakowali policjanta nunczakiem. Ten sięgnął po broń i wystrzelił. Tak zginął Szarak.

Lulek, Słoń i Szarak odeszli na samym początku, nie zdążyli zyskać mołojeckiej sławy. Ale to dzięki nim nazwa Pruszków weszła do obiegu jako symbol polskiej mafii. Politycy jeszcze długo upierali się, że to nieprawda, to zaledwie raczkująca forma przestępczości zorganizowanej. Prawdziwa mafia to Sycylia, no, może jeszcze jej amerykańska odmiana. Spory o nazewnictwo spowodowały, że trochę zbagatelizowano rolę grup przestępczych. Dopiero kiedy ministrem spraw wewnętrznych został w rządzie Jerzego Buzka Marek Biernacki, uznano, że zagrożenie jest realne - w Polsce mafia istnieje.

W strzelaninie w motelu George ranę odniósł niejaki Parasol. Wcześniej świat go nie znał. Ale wystarczyło, że policjant trafił Parasola pociskiem (złośliwi mówili potem, że to był wstydliwy postrzał, bo poniżej pleców), aby anonimowy przedstawiciel grupy pruszkowskiej zyskał rozgłos.

Parasol wyrósł na jednego z przywódców organizacji pod nazwą Pruszków. Obok niego w pierwszym szeregu: Ali, Budzik, Kiełbasa, Pershing, Wańka, Malizna, Kajtek, Krzysiek, Słowik, Bolo. Tylko ten pierwszy uniknął kryminału, bo postanowił odejść z grupy i żyć nie łamiąc prawa, a przynajmniej na niczym go dotychczas nie przyłapano. Kiełbasa i Pershing zginęli zastrzeleni. Pozostali siedzą.

Najpierw banda, potem gang

Styl pruszkowski narzucił bandyta Barabasz (albo Barabas), postrach Żbikowa. Kradł i napadał już w latach 70. Przewodził bandzie, w której - jak wspomina Andrzej Wielondek, były naczelnik wydziału kryminalnego Milicji Obywatelskiej w Pruszkowie - przestępczego fachu uczyli się Dziki, Parasol, Kajtek, Krzysiek, Grzyb, Śledź i Ali. Później dołączyli młodzi, czyli Kiełbasa, Masa i Szarak. Dopiero po latach te pseudonimy stały się sławne. Do tego stopnia weszły do obiegu publicznego, że nazwiska gangsterów nic nikomu nie mówiły, ale ich ksywki kojarzono natychmiast. Media niektóre trochę poprzerabiały i tak zamiast Dzikusa pojawił się Dziki, a zamiast Kiełbachy Kiełbasa. Często pseudonimy nadawali przestępcom policjanci, bo łatwiej rozpracowywało się Bola niż Zygmunta R. Dziad do dzisiaj twierdzi, że nadano mu pseudonim należący do jego brata, nazywanego tak we wczesnej młodości, a dopiero później ochrzczonego Wariatem. Najczęściej pseudonim bandyty miał związek z jego nazwiskiem, czasem z charakterem albo wyglądem (Masa był mężczyzną wielkiej postury).

Barabasz (od biblijnego zabójcy) był prymitywnym i bezwzględnym człowiekiem, ale jedno trzeba mu przyznać - trzymał się grypserskich zasad, zgodnie z którymi w ferajnie obowiązywała swoista lojalność i sprawiedliwość. Główna zasada brzmiała: kto kapuje, ten nie żyje. Banda Barabasza żyła przede wszystkim z włamań. Łupy dość regularnie przepijano w restauracji Urocza w centrum Pruszkowa. - Czasem, kiedy już wyprztykali się z gotówki, płacili biżuterią - wspomina bywalec knajpy. - Na własne oczy widziałem, jak Barabasz za rachunek zapłacił kawałkiem złotej obrączki. Po prostu klapcążkami odciął część, bo wyliczył, że to wystarczy.

W Uroczej bandyci Barabasza zajmowali połowę sali, drugą okupowali milicjanci po służbie. - W Pruszkowie nie było dużego wyboru lokali - wspomina Andrzej Wielondek. Początkowo obie grupy trzymały się oddzielnie, jak na weselu, kiedy rodziny pana młodego i panny młodej zachowują dystans. Ale po kilku półlitrówkach dochodziło do ogólnego zbratania, stoliki łączono i pito wspólnie. - To tłumaczy, dlaczego tak wielu pruszkowskich milicjantów było na "ty" z lokalnymi bandytami - wyjaśnia Wielondek.

Barabasz zginął tragicznie pod koniec lat 80. Pędził swoją Ładą z Pruszkowa do Komorowa, nie wyrobił się na zakręcie i wpadł na drzewo. Pozostawił żonę i syna. Banda, pozbawiona przywództwa, na chwilę przycichła. W Polsce właśnie zmienił się system, krajem rządził pierwszy niekomunistyczny premier, w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych trwały weryfikacje. I w takim gorącym politycznie okresie nagle i niespodziewanie dawna banda Barabasza odrodziła się w postaci nowoczesnego gangu.

Jak to się stało, że lokalnej grupie przestępczej z Pruszkowa pozwolono stworzyć tak rozgałęzioną strukturę, z zarządem, księgowymi i żołnierzami od czarnej roboty? - Może trochę ich zlekceważyliśmy - przyznają policjanci. - A może trafili na podatny grunt?

Jak narodziły się polskie mafie

Grunt dla gangów był podatny, bo trafiły na czas chaosu. Milicja zmieniona w policję dopiero uczyła się nowych obowiązków. Wszelkimi siłami odcinano się od PRL, przy okazji spuszczając ze smyczy tzw. osobowe źródła informacji, czyli agentów milicji i SB w świecie przestępczym. Wielu znanych w latach 90. gangsterów w poprzedniej dekadzie zajmowało się cinkciarstwem (uliczny handel walutami). Wśród waluciarzy SB miała mocną agenturę. Większość esbeków zweryfikowano negatywnie i role się odwróciły, teraz oni stali się agenturą świata przestępczego. Gangsterzy wykorzystywali ich kontakty i znajomości z milicjantami przemianowanymi na policjantów, z prokuratorami, a nawet z sędziami.

Być może głoszona przez niektórych teza, że polską mafię stworzyła Służba Bezpieczeństwa, jest za bardzo spiskowa, ale coś jednak jest na rzeczy. Otóż dzisiejsi gangsterzy w latach 80. dziwnie łatwo wyjeżdżali do Niemiec na wielomiesięczne pobyty. Bez problemów dostawali paszporty w czasach, kiedy nie było to wcale takie proste. Niemiecką mekką dla polskich złodziei były wtedy Hamburg i inne miasta nadmorskie. Bywali tam Nikoś, Wariat, Oczko, Słowik, Kiełbasa i Masa. W tymże Hamburgu już w latach 70. w ramach nadzorowanej przez Służbę Bezpieczeństwa akcji o kryptonimie "Żelazo" dokonywano napadów rabunkowych. Zyski z przestępstw zasilały nielegalną kasę MSW. Dziad w swojej książce ("Świat według Dziada") pisze zagadkowo o tajnej wiedzy swojego brata Wariata na temat afery "Żelazo". Nie podaje szczegółów, ale sugestia jest jasna: Wariat mógł brać udział w akcjach sterowanych przez oficerów SB.

- Istniał dyskretny nadzór ze strony SB nad pruszkowską bandą Barabasza - twierdzi jeden z byłych policjantów z Komendy Rejonowej w Pruszkowie. - To była swego rodzaju opieka. Za czyny, jakie ludzie Barabasza popełniali w latach 80., można było trafić do ciupy na bardzo długo. A oni nie trafiali.

Ulubionym miejscem spotkań chłopców od Barabasza był wspomniany już motel George. Warto wiedzieć, że w jednym z pokoi tegoż motelu stale urzędowali funkcjonariusze SB, mieli tu swój tajny lokal. Jedni o drugich musieli wiedzieć.

Początek lat 90. przyniósł zmiany w kodeksie karnym. - Przestał obowiązywać artykuł, który mówił o zorganizowanej działalności godzącej w interes państwa, i drugi - o niegospodarności w zarządzaniu mieniem społecznym - mówi Marian Duda, emerytowany policjant, były naczelnik wydziału kryminalnego na Pradze Południe. - To stworzyło próżnię, w którą natychmiast weszły gangi.

Na początku lat 90. w Polsce odbyła się międzynarodowa narada przedstawicieli resortów spraw wewnętrznych i sprawiedliwości. Delegaci z Europy Zachodniej pytali, dlaczego Polska nie wprowadza sprawdzonych na świecie narzędzi do zwalczania procederu prania brudnych pieniędzy: prowokacji policyjnej i przesyłki kontrolowanej. Strona polska wyjaśniała, że w społeczeństwie, które właśnie uwolniło się z systemu totalitarnego, takie metody byłyby źle przyjęte. Na dobrą sprawę nie wiadomo, czy taka interpretacja była tylko naiwnością ówczesnych decydentów, czy też stanowiła parawan dla tych, którzy korzystali z braku odpowiednich narzędzi prawnych. Wprowadzono je (a także instytucję świadka koronnego) dopiero w 1997 r. Do tego czasu Polska była potężną pralnią nielegalnej forsy.

Na przełomie lat 80. i 90. uchylono furtkę, dzięki której legalnie sprowadzono do Polski miliony litrów spirytusu z zachodniej Europy. Powstały ogromne fortuny. Zjawisko nazwano aferą alkoholową. I chociaż furtkę zamknięto, transporty wypełnione alkoholem nadal przekraczały granice, teraz już jako kontrabanda. Dla gangów przemyt spirytusu i wprowadzanie go do obrotu w postaci fałszywej wódki stały się złotą żyłą. Gang z Pruszkowa jako pierwszy opatentował własny wynalazek. Po co ryzykować wpadkę na granicy, bezpieczniej po prostu okradać przemytników. Zaczęto na masową skalę napadać na należące do różnych szemranych biznesmenów tiry z nielegalnym spirytusem.

Styl pruszkowski szybko podchwycili gangsterzy z innych części Polski. Przez prawie 10 lat trwała hossa świata przestępczego. Inaczej niż za PRL, przestępcy trafiali teraz na czołówki największych gazet, sponsorowali imprezy, bawili się w vipowskich salach najlepszych klubów, zamieszkiwali w najdroższych apartamentowcach, obok polityków, znanych aktorów i biznesmenów, odpoczywali na egzotycznych wysepkach, weszli do kultury masowej. Mit twardych, bezlitosnych facetów, którzy się niczego nie boją, stał się atrakcyjny w wielu zaniedbanych społecznie środowiskach. Bycie gangsterem wręcz nobilitowało, wydawało się świetnym sposobem na łatwe, choć często krótkie życie. W czasie, kiedy status materialny stał się najistotniejszym wyznacznikiem sukcesu, wielkie pieniądze mafiosów przemawiały do wyobraźni.

Po czym poznać mafiosa

Styl pruszkowski stał się - dosłownie i w przenośni - modny. Dosłownie, bo każdy początkujący bandyta nosił się, jak kazała moda: dresik, adidasik, złote ozdoby. Dopiero po latach dresy zastąpiły skórzane kurtki, a nawet garnitury. Standardowe wyposażenie gangstera początku lat 90. to BMW albo Mercedes, koniecznie z przyciemnianymi szybami. Obowiązkowym atrybutem mafiosa była też broń. Dostęp do niej okazał się powszechny. Towar w postaci pistoletów, karabinów, a nawet granatów oferowano na każdym bazarze. Ceny niewygórowane. Bazarowy arsenał pochodził głównie z przemytu i z magazynów stacjonujących w Polsce jednostek armii radzieckiej. Sołdaci postradzieccy w szaleńczym tempie wyprzedawali wszystko, co mieli na stanie, kiedy było już pewne, że niedługo opuszczą Polskę. Wojsko wyjechało, karabiny przejęły gangi.

Niejaki Kapiszon z Targówka, który za zastrzelenie na początku lat 90. dwóch praskich bandytów (Szajby i Leona) trafił do kryminału, mówi, że kupił sobie pistolet makarow na straganie przy Stadionie Dziesięciolecia. - Dałem Ruskiemu 600 dolarów - twierdzi.

O Szajbie, Leonie i Kapiszonie szybko zapomniano, bo to nie byli gangsterzy z top-listy, ale zaledwie podoficerowie w armii świata przestępczego. Przez kroniki kryminalne lat 90. przewinęło się tysiące takich funkcjonariuszy mafijnych średniego szczebla. Jedni w roli sprawców, inni jako ofiary. Ginęli jak muchy i to przeważnie z ręki własnych kumpli, bo we wzajemnych sporach po broń sięgano równie szybko jak na Dzikim Zachodzie. Policja z ukrytych kamer filmowała ich pogrzeby. Kobiety lamentowały, mężczyźni dyskretnie ronili łzy. Ta rozpacz nie była udawana, podczas pogrzebów silni ludzie przeżywali prawdziwe chwile refleksji. Ale poza murami cmentarza wzruszenie szybko mijało, wszystko wracało do normy. I znów chwytano za broń i naciskano spusty.

Dziad, uważany za przywódcę grupy wołomińskiej, który wśród swoich rozlicznych biznesów miał też zakład kamieniarski, wyliczył kiedyś, że na zmarłych kamratach dorobił się niezłej sumki, bo postawił bodajże siedemdziesiąt nagrobków. Mawiał, że wojna gangsterska w Warszawie to był mały Wietnam.

Wojna na śmierć i życie

Grupy przestępcze swoje nazwy wzięły od miast okalających Warszawę. Lokalni złodzieje z przedmieść stolicy nagle przemienili się w gangsterów działających w związkach mafijnych nazywanych swojsko: Otwock, Żyrardów, Wyszków. Na tej samej zasadzie ochrzczono Pruszków i Wołomin - dwie największe organizacje przestępcze - które początkowo zgodnie ze sobą współpracowały. Niejaki Ceber, który wspólnie z Dziadem prowadził kantor i lombard w Ząbkach, jednocześnie pracował dla grupy pruszkowskiej. Inny wspólnik Dziada Lutek aż do dnia swojej śmierci w 1999 r. (zastrzelony w barze Gama na warszawskiej Woli) krążył między Wołominem a Pruszkowem. Sam Dziad też miał wspólne interesy z pruszkowiakami. W 1992 r. został nawet aresztowany razem ze Słowikiem i Oczkiem - przyłapano ich wraz z transportem nielegalnego spirytusu. Aż nagle w 1993 r. zgoda się skończyła i wybuchła krwawa wojna. Powód? Jak zawsze pieniądze.

Stroną atakującą był przeważnie Wołomin, a właściwie Ząbki. W tym czasie bowiem gangi z prawej strony Wisły podzieliły się na mniejsze struktury. Wołominem rządzili Lutek i Klepak, osobno hasała grupa Kikira, a osobno ludzie Dziada. Do dzisiaj trwają spory, kto tak naprawdę rządził mafią: Dziad czy jego starszy brat, słynny Wariat. To Wariat próbował porwać pruszkowskiego bossa Wańkę i zastrzelić Pershinga. Ksywkę Wariat nadano mu właśnie z powodu gwałtownego charakteru - decyzje podejmował raptownie i bez specjalnego namysłu. Kiedy zamiast Pershinga postrzelił jego kierowcę i ochroniarza Florka, miarka się przebrała.

Pruszków szukał odwetu. Dopadli Wariata dopiero w 1998 r. - zginął od kul na ul. Płowieckiej, pod sklepem nocnym. Zanim do tego doszło, przez Warszawę przetoczyła się fala wybuchów bomb podkładanych pod auta i knajpy, w ulicznych strzelaninach śmierć poniosło kilkadziesiąt osób. Dziad, który odsiaduje w więzieniu w Piotrkowie Trybunalskim siedmioletni wyrok, z jednej strony narzeka, że to kara za niewinność, ale refleksyjnie zauważa przy okazji, że być może dzięki pobytowi w kryminale uratował życie.

Tego szczęścia nie mieli bohaterowie Pruszkowa: Kiełbasa, Pershing, Dreszowie (ojciec i syn), Junior, Ksiądz, Kciuk, Klajniak, Zwierzak i dziesiątki innych. Ginęli przeważnie z ręki własnych kamratów, tak ostro walczono o władzę. W Pruszkowie było zresztą o co walczyć, bo ta grupa podporządkowała sobie większość przestępczej Polski. Nie bez powodu Jarosław S., ps. Masa, dzisiaj świadek koronny, nazywa gangsterską mapę kraju Polską pruszkowską.

Młodzi w miejsce starych

Mafia rozpełzła się po kraju. Małe lokalne grupy przestępcze kolejno przystępowały do większych struktur. Bossowie Pruszkowa mieli w zwyczaju wspólne wyprawy do innych miast. Wystarczyło, że pokazali się w Szczecinie, Zgorzelcu, Suwałkach czy Lublinie, a już miejscowi gangsterzy na wyścigi deklarowali poddaństwo. Za Pruszkowem szła bowiem legenda. - Bardzo pomogli nam dziennikarze - przyznaje Jarosław S., ps. Masa. - Pisali, jacy jesteśmy groźni, jacy krwawi.

Z Pruszkowem współpracowały m.in.: szczecińska grupa Oczki, lubelska Dziuńka, katowickie Simona i Krakowiaka, Sandokan z Częstochowy, część gangów z Gdańska (poza Nikosiem, który trzymał z wołomińskim Wariatem). Ustalił się następujący podział: Pruszków rządził terenami na zachód, północ i południe od Warszawy; Wołomin nadzorował granicę wschodnią.

Tej mapy już nie ma. Starzy pruszkowscy, jak nazywany jest skazany niedawno prawomocnym wyrokiem zarząd gangu, siedzą, większość starych wołomińskich już w grobach (Lutek, Klepakowie, Kikir, Wariat). Zginęli Simon i Nikoś. Dziad w kryminale. Trwają procesy Oczki (w jednym już został skazany na 13 lat), Krakowiaka, Dziuńka. Natura nie znosi jednak próżni, miejsce starych zajmują młodzi, ale ich kariery nie są tak błyskotliwe. Szybko zaczynają i szybko kończą. Giną w wymianie ognia z innymi młodymi bandziorami albo trafiają za kraty, bo policja już nauczyła się skutecznie z nimi walczyć.

Zmieniony przez - gokacy w dniu 2008-01-16 06:45:46
_______________________________
 
Piłsudczyk.

 
gokacy
WARIAT
 Wysłana - 16 styczeń 2008 06:53      [zgłoszenie naruszenia]




Brytyjska policja zatrzymała Mariana Ryszarda Kozinę, znanego także jako Ricardo Fanchini oraz Richard Rocks. Nieoficjalnie mówi się, że jego ekstradycji domagają się Amerykanie. Wiadomość o wpadce Koziny stanowi nie lada sensację. Jego nazwisko pojawia się w ponad setce śledztw dotyczących przemytu narkotyków, broni, alkoholu, a ostatnio podejrzewano go także o zlecenie zabójstwa ministra Zbigniewa Ziobro. Podobo Kozina nie mógł wybaczyć ministrowi rozbicia mafii paliwowej. Jego nazwisko pojawiało się w śledztwie dotyczącym zamordowania generała Marka Papały. Jednak po jego zatrzymaniu polska policja nie została poproszona o pomoc, zaś ABW twierdzi, że obecnie nie poszukuje Koziny, choć niemal wszystkie policje europejskie wiedzą, że jest jedną z najważniejszych postaci w świecie zorganizowanej przestepczości. Na jego zaproszenie sycylijska Camora przyjechała do Warszawy. Interesy robił z mafią rosyjską i kolumbijską. Ostatnio jego nazwisko pojawiło się w dochodzeniach dotyczących handlu narkotykami w Hiszpanii. Długo mieszkał w Belgii, zaś policja w tym kraju patrzyła na jego działalność przez palce. Być może dlatego, że przeznaczał ogromne sumy na ochronę środowiska. W ostatnim czasie był belgijskim obywatelem mieszkającym w Londynie.

O działalności Fanchiniego mówiły raporty wszystkich policji na świecie. Zespół ekspertów ds. ponadnarodowej przestępczości zorganizowanej z krajów G-8, powołując się na dane rosyjskiego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych z 1996 r. wymienia grupę Fanchiniego w jednym rzędzie obok organizacji Siemiona Mogilewicza ps. Seva, mającego opinię najgroźniejszego rosyjskiego gangstera. Skromny chłopak ze Śląska zrobił więc w zorganizowanym świecie przestępczym wielką karierę. Jeremiarz Barański osławiony "Baranina" to przy nim niemal zwyczajny szeregowy. Bez cienia przesady można więc powiedzieć, że Marian Kozina to polski Al Capone. Niestety nigdzie na świecie nie znalazł się żaden Elliot Ness, który posadziłby go do więzienia na dłużej. Czy zrobią to teraz Brytyjczycy i Amerykanie? No i co będzie jeśli Kozina zacznie sypać? Dla wielu nierozwiązanych zagadek zwiazanych z polską zorganizowaną przestepczością może to oznaczać wielki przełom.

51-letni dziś Kozina urodził się w Katowicach. Pod koniec lat 70. wyjechał do Niemiec, gdzie poznał się z Rosjanami, którzy mieli związki z mafią. Policja podejrzewa, że wraz z nimi stworzył jeden z pierwszych w Europie kanałów przemytu narkotyków. Pod koniec lat 80. zmienił nazwisko i zajął się przemytem alkoholu. Jednak początki jego przestępczej działalności nierozerwalnie związane są ze Śląskiem, potem wyjechał do Gdańska, gdzie został jednym z najbliższych współpracowników słynnego "Nikosia", czyli Nikodema Skotarczuka. To nad Bałtykiem nawiązał pierwsze międzynarodowe kontakty gangsterskie.



Ludzie, którzy znali go ze Śląska, ktorzy widywali go w klubie "Santos" gdzie często przychodził, wspominają, że od zawsze chciał być Włochem, stąd kiedy ożenił się z Włoszką, córką jednego z bossów sycylijskiej Camory nie stanowiło to zaskoczenia.



Jeden z jego znajomych z okresu młodości wspominał: "Piotrek , który przyprowadził go do naszego stolika przestrzegł wszystkich poufnie żeby w jego obecności nie wymieniać słowa kozina bo ten człowiek strasznie nerwowo na nie reaguje a jest przy tym nieobliczalny. Nikt z nas go nie znał a tym bardziej nie znaliśmy jego prawdziwego nazwiska.Został nam przedstawiony przez Piotrka jako Ricardo Fanchini.

Kozie mięso jest nazywane koziną a my, wtedy 18-letni chłopcy nie rozmawialiśmy w kawiarni o gatunkach mięsa tym bardziej rzadziej jadanych więc ryzyko użycia takiego słowa było znikome, jednak Piotrek uznał za stosowne o tym dyskretnie ale też wyraźnie nam powiedzieć.

Jestem pewien , że nikt z nas włącznie z Piotrkiem nie przypuszczał , że siedzimy naprzeciwko przyszłego(?) bezwzględnego i niezwykle skutecznego gangstera o międzynarodowej renomie.

Niczym szczególnym się nie wyróżniał. Starał się mówić dużo i o wszystkim co było poruszane przy stoliku ale kiedy nie miał nic do powiedzenia lub gdy uwaga słuchających skupiała się na kimś innym to odchodził od stolika a na pewno nie wsłuchiwał się w to co mówią inni.

Jeszcze tylko raz pamiętam Fanchiniego kiedy w tej samej katowickiej kawiarni Santos uczył kilku z nas gry w karty pod nazwą Derda. Nie pamiętam już zasad tej gry i trudno byłoby je zapamiętać bo Fanchini zmieniał je stale , zależnie od aktualnego rozkłady kart i sytuacji w grze".

Prawdziwy ojciec chrzestny polskiej mafii

Kariera Ricarda Fanchiniego mogłaby posłużyć za scenariusz kilku filmów.



Ciekawe dokumenty zgromadziła na temat Koziny policja w Gdańsku. Wynika z nich, iż to dzieki Nikosiowiv nawiązał współpracę z odłamem rosyjskiej mafii z Litwy - grupą Grigorija Dekanidze zwanego Papą. To otworzyło kontakty na świat.



Potem Fanchini wyjechał do Niemiec. Trafił do obozu azylantów w Neuss, później do Disseldorfu. Szybko popadł w konflikt z prawem, był poszukiwany listem gończym i na krótko trafił za kratki. Następnie wyjechał do USA, gdzie prawdopodobnie używał nazwiska Jerzy Bank. Po powrocie do Niemiec związał się ze Zbigniewem N., "królem schnappsa", który zbił majątek na przemycie spirytusu Royal. W 1991 r. N. zginął w zamachu bombowym w Hamburgu. Schedę po nim przejął Fanchini, który rozwinął interesy na globalną skalę. Tutaj jedna ciekawostka. Zamordowani zostali praktycznie wszyscy, ktorzy robili z nim interesy.



Z policyjnych dokumentów wynika, iż w tym czasie, czyli na poczatku lat dziewięćdziesiątych, często latał do RPA - usiłując wejść na rynek kamieni szlachetnych.

W połowie lat 90. Fanchini był już najbardziej znanym i zasłużonym polskim gangsterem w świecie międzynarodowej przestępczości. Był jednym z tuzów, można nawet powiedzieć ojcem chrzestnym polskiej mafii. Po wspomnianym już ożenku z córką jednego z bossów Camory, na Mazurach Fanchini zorganizował szczyt bossów mafii z terenów byłego ZSRR, a w 1998 r. był gospodarzem spotkania narkotykowych baronów z Ameryki Południowej. Wówczas jego nazwisko pojawiało się w aktach śledztwa hiszpańskiej policji rozpracowującej handlarzy narkotyków, którzy działali w okolicach Malagi. Fanchini mieszkał przez pewien czas w rejonie Marbelli. Wpadł tylko raz, kiedy złapano na przemycie I fałszownaiu wódki "Kremlovskaja". Otrzymał w Belgii karę czterech lat więzienia, ale siedział nieco mniej niż dwa, wychodząc za dobre sprawowanie.



Zostawiając na boku narkotyki zauważyc trzeba, że nazwisko Koziny vel Fanchiniego pojawiało się niemal we wszystkich podejrzanych interesach i wielkich zbrodniach. To na jego zlecenie "Baranina" miał zorganizować zabójstwo Jacka Dębskiego. Kozina znał Kunę, Żagla i ponad 20 innych biznesmenów z europejskiej listy "Fotrune 500". Długo można referować jego interesy z wielkimi nazwiskami w tej dziedzinie. Dlatego jego aresztowanie może wywołać popłoch i panikę w wielu środowiskach po obu stronach Atlantyku.



Na razie nie wiadomo jeszcze jakie zarzuty zamierzają Kozinie postawić Brytyjczycy i Amerykanie. Prawdopodobnie dotyczyć będą handlu narkotykami.
_______________________________
 
Piłsudczyk.

 
5ewku
 Wysłana - 23 styczeń 2008 04:01      [zgłoszenie naruszenia]

Jesli chodzi o zabojstwo wlasciciela z Stalowej Woli w wymienionym artykule to byl moj wujek.. mozna by duzo pisac i wiem tylko z opowiesci rodziny, i napewno nie wiem duzo rzeczy, ale byl to moj wujek... mam w domu kasety ze spraw sadowych itp, jesli chcecie cos sie dowiedziec pytajcie, pozdrawiam
_______________________________
 
"I have come here to chew bubble-gum and kick ass...
...and I'm all out of bubble-gum." %-)

 
gokacy
WARIAT
 Wysłana - 23 styczeń 2008 06:41      [zgłoszenie naruszenia]

Jeśli nie są to dla ciebie jakies traumatyczne przezycia to uchyl rąbka tajemnicy


jak nie na forum to na maila

[email protected]
_______________________________
 
Piłsudczyk.

 
pawerty
 Wysłana - 23 styczeń 2008 14:11      [zgłoszenie naruszenia]

Ojcem chrzestnym był w Wyszkowie Uchal, czyli Sławomir O., lat 44 - ksywka od dużych odstających uszu. Potężne chłopisko, mięśnie mozolnie wyrzeźbione na siłowni. Do Wyszkowa przeprowadził się ze wsi, wraz z rodzicami, przed laty. Miał potężne pięści i nimi właśnie zdobył wśród rówieśników autorytet. Nikt nigdy nie podważał jego przywództwa, polecenia wodza traktowano jak rozkazy, od których nie ma odwołania. Już na przełomie lat 70. i 80. stał się w Wyszkowie znaną postacią - czytamy w "Polityce".

Trochę złodziej, trochę bandzior, prowadził barwne jak na tamte czasy życie. Alkoholowe imprezy, panienki i bójki z kolesiami - tak zaczynał król wyszkowskiego półświatka.

Z drobnego rzezimieszka nagle przeistoczył się w bossa potężnego, liczącego ponad stu żołnierzy gangu. Podporządkował sobie bandy z całego północnego Mazowsza, z Kurpiowszczyzny, jego wpływy sięgały aż do Suwałk. Współpracował na równych prawach z mafią wołomińską, świadczył usługi grupie pruszkowskiej - pisze publicysta tygodnika.

Banda wczepiła się w miasto niczym rak. Adwokat Andrzej Puławski, obrońca Uchala, odpowiada przed sądem za przedstawienie zaświadczenia lekarskiego poświadczającego nieprawdę. Na początku lat 90. oficer ostrołęckiej policji ze zdziwieniem zauważył, że policjanci z Wyszkowa są z Uchalem po imieniu, a radiowozy grzecznie odjeżdżały, gdy tylko pojawiały się auta bandytów - zaznacza Piotr Pytlakowski.

Publicysta dodaje, że warszawskie i wyszkowskie sądy traktowały Uchala i jego ludzi z niespotykaną łagodnością. W sprawie o brutalny gwałt, dokonany przez Uchala i jego trzech kompanów, Sąd Okręgowy w Warszawie uniewinnił oskarżonych i dopiero Sąd Apelacyjny wykazał ich winę. Urząd skarbowy nigdy nie interesował się, skąd Uchal ma pieniądze na wille, stadninę koni, samochody. Nawet lekarze pomagali Uchalowi, wystawiając mu i jego ludziom zaświadczenia o chorobach psychicznych, co pozwalało uniknąć aresztowania - czytamy w "Polityce".

Zdaniem publicysty tygodnika na działaniach Uchala najbardziej ucierpieli zwykli mieszkańcy Wyszkowa. Ludzie płacili haracze bez szemrania. Masowo ginęły samochody i wracały po wpłaceniu przez właściciela okupu.

Dopiero gdy wyszkowscy kupcy - pod przewodnictwem restauratora i właściciela hurtowni drobiu, Wojciecha Chodkowskiego - wypowiedzieli Uchalowi wojnę i nagłośnili sprawę, ożywiły się policja i prokuratura - podaje "Polityka". Uchal wpadł w 2001 roku. Dostał 2,5 roku za gwałt, tyle samo za żądanie haraczu za zwrot skradzionej ciężarówki, 2 lata za paserstwo i 2 lata za sfałszowanie dowodu osobistego. Wkrótce czeka go główny proces - o zorganizowanie i kierowanie zbrojną grupą przestępczą.

Przez cały 2003 rok funkcjonariusze CBŚ zatrzymywali kolejnych członków gangu. Jesienią 200 antyterrorystów uderzyło na mieszkania kilkudziesięciu. Zatrzymano 24 bandytów.

Uchal stworzył jeden z najgroźniejszych w Polsce gangów. Sterroryzował miasto. Kiedy trafił za kratki, Wyszków głęboko odetchnął - czytamy w "Polityce".

Zmieniony przez - pawerty w dniu 2008-01-23 14:12:10

 
sryman
 Wysłana - 16 luty 2008 10:58      [zgłoszenie naruszenia]

[http://www.reportaz-tygodnia.trop-reportera.pl/masa-niemczyk/]
_______________________________
 
No to ciach babkę w piach, a teściową w klatkę piersiową

 
Upsiasia
 Wysłana - 17 luty 2008 13:47      [zgłoszenie naruszenia]

świetny temat ... akurat interesuje sie grupami przestępczymi z lat 90
_______________________________
 
Gdzie jest słonko, kiedy śpi? Czy wilk zawsze bywa zły?

[Powiadom mnie, jeśli ktoś odpowie na ten artykuł.]


Odpowiedzi jest na 10 stron.   | następną
 
Wybierz stronę:  
Przegląd tygodnia

Polska grupa przestępcza

Strony: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10